Deportacja czwarta – maj/czerwiec 1941 r.

Fala deportacji, jaka objęła ludność kresową od lutego do czerwca 1940 roku, niezwykle silnie uderzyła w struktury społeczeństwa polskiego. Przesiedleniom została poddana praktycznie każda warstwa społeczna.

Na Daleką Północ, do Kazachstanu i w lasy tajgi zesłano setki tysięcy Polaków, którzy w nieludzkich warunkach przewożeni byli transportami do łagrów i osiedli. Przesiedlano najczęściej całe rodziny tak, aby wszelki ślad osadnictwa na Kresach po nich zaginął. „Odinoczki” deportowano do posiołków i dokooptowywano do rodzimej ludności, gdyż uważano, że łatwiej będą poddawały się procesowi rusyfikacji i utożsamianiu z lokalną społecznością. Sieroty przewożono do domów dziecka poddając „pionierskiemu” wychowaniu w duchu stalinowskiej ideologii.

Pracownicy szwalni, w drugim rzędzie od lewej: Leokadia Wojtaszek, Anna Czech, Anna Leżaj. Czernisz. Komi ASRR . 1941 r.

Wraz z upływem kolejnych miesięcy 1940 roku liczba deportowanych stale malała. Oczywiście nie należy wykluczać pojedynczych przypadków przymusowych zsyłek. Jednak nie były one już tak liczne, jak to miało miejsce w lutym, kwietniu i czerwcu.

Po okresie względnej stabilizacji w maju i czerwcu 1941 roku nastąpiła kolejna fala przymusowych wywózek w głąb ZSRR. Tym razem obszarami masowych deportacji stały się Zachodnia Ukraina i Białoruś, Mołdawia oraz obwody republik nadbałtyckich.

14 maja 1941 roku KC WKP(b) wraz z RKL ZSRR uchwalił, że z obszarów nadgranicznych i przyłączonych przez Związek Sowiecki zostaną wysiedleni Polacy oraz obywatele innej narodowości, w celu „oczyszczenia go z elementu politycznie niepewnego”. Czystki miały objąć ludność ze środowisk inteligenckich, a także uchodźców, którzy jeszcze nie zostali deportowani i pozostali w ośrodkach miejskich, rodziny kolejarzy, kupców, obszarników, fabrykantów oraz członków rodzin, którzy podejmowali po 17 września 1939 r. działalność kontrrewolucyjną, powstańczą i konspiracyjną. Aresztowania i wywózki miały objąć również członków rodzin osób, wobec których prowadzone było postępowanie śledcze oraz tych, którzy otrzymali najwyższy wymiar kary. Aparat bezpieczeństwa NKWD deportować miał także członków rodzin represjonowanych żandarmów, policjantów, wyższych urzędników państwowych oraz oficerów byłej armii polskiej. Przymusowe przesiedlenia poprzedzone zostały zmasowaną akcją NKGB i NKWD, celem której było sporządzenie listy zesłańców i spisanie ich mienia.

Deportowane polskie dzieci. Kontoszyn, rejon barnaulski. 1940 r.

Jako pierwsi wysiedleniu zostali poddani mieszkańcy Zachodniej Ukrainy. Termin wyjazdu transportów władze sowieckie wyznaczyły na 22 maja 1941 r. W wyniku przymusowych przesiedleń wywieziono do obwodów południowokazachstańskiego, omskiego, nowosybirskiego oraz Kraju Krasnojarskiego 12 371 osób.

14 czerwca fala deportacji ogarnęła Litwę, Łotwę i Estonię. W wyniku zmasowanych przesiedleń na Syberię wywieziono 12 562 osoby z obszaru Litwy, w tym 2 400 osób z terenów wchodzących w skład II RP.

W nocy z 19 na 20 czerwca tego samego roku NKWD przystąpiło do deportacji ludności z Zachodniej Białorusi. Do obozów i osiedli NKWD wywiozło łącznie 22 353 osoby, które trafiły do obwodów omskiego i nowosybirskiego oraz Kraju Ałtajskiego, w dorzecze Katuni i Biji. W grupie tej (2 029 osób) znaleźli się dodatkowo „wrogowie ludu”, którzy według władz sowieckich prowadzili działalność sprzeczną z interesem państwa radzieckiego. Z Białostocczyzny deportowano 11 405 osób, z obwodu brzeskiego 3039, z baranowickiego 2723, pińskiego 2 299 i wilejskiego 2 887 osób.

Rekonstrukcja salki szkolnej, w której uczyły się zesłane dzieci Polaków. Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku. fot. Archiwum ZPB

Wśród deportowanych znajdowało się 6 655 członków rodzin aresztowanych w czerwcu 1941 r., 1 239 członków rodzin osób skazanych na karę śmierci, 3 752 członków rodzin osób ukrywających się, 7 105 członków rodzin osób zbiegłych za granicę, 2 093 członków rodzin, którzy byli kierownikami i aktywnymi działaczami kontrrewolucyjnych organizacji powstańczych będących w trakcie dochodzenia, 47 członków rodzin uwięzionych obszarników, 231 członków rodzin aresztowanych żandarmów i policjantów, 708 kupców, handlarzy i członków ich rodzin oraz 496 członków rodzin represjonowanych oficerów wojska polskiego i byłych wyższych urzędników państwa polskiego.

Dwa dni po przeprowadzonej akcji deportacyjnej na Zachodniej Białorusi Niemcy napadły na ZSRR. Realizacja operacji „Barbarossa” oraz „drang nach Osten” spowodowały chaos organizacyjny podczas wywózki uwięzionych. Składy eszelonów z zesłańcami były bombardowane przez samoloty Luftwaffe. W wyniku ostrzału z 22 transportów odprawianych z Zachodniej Białorusi w głąb ZSRR pięć nie dotarło do stacji węzłowej w Mińsku. Liczbę zabitych zesłańców szacuje się na 10-13%, natomiast rannych na 12-15%.

Chorzy czekają na śniegu na przyjęcie przez lekarza przed ambulatorium punktu obozowego. Rys. nieznanego łagiernika opublikowany w wydawnictwach II Korpusu

Ogółem z Kresów Wschodnich, państw bałtyckich, Północnej Bukowiny i Besarabii wywieziono ok. 87 tys. osób. Miejscem ich zesłania stały się m.in. obwód nowosybirski (19 362 osoby), Kraj Ałtajski (17 446 osób), Kraj Krasnojarski (16 784 osoby) oraz Kazachska SRR (15 413 osób). Liczbę deportowanych obywateli polskich pochodzących z Kresów Wschodnich szacuje się na 34-44 tys. (11 tys. z Zachodniej Ukrainy, 20-24 tys. z Zachodniej Białorusi i 3-9 tys. z terenów Litwy).

Zesłańców z tzw. czwartej deportacji, określanych jako „ssylno-osielency”, sowiecki aparat represyjny nie wciągał do ewidencji Zarządów Obozów Pracy Poprawczej i Kolonii NKWD ZSRR. Ich status był określany odpowiednim rozporządzeniem. Skazańcy mieli prawo wyboru miejsca osiedlenia i swobodnego poruszania się w obrębie wyznaczonego przez służby NKWD obszaru. Mieli natomiast obowiązek podjęcia pracy społecznie użytecznej oraz meldowania się co jakiś czas w placówce NKWD. Niedotrzymanie terminu zameldowania się skutkowało grzywną pieniężną do 100 rubli, a nawet aresztem do 30 dni. Deportanci zatrudniani byli najczęściej w sowchozach i kołchozach. Zarabiali pieniądze, które potrzebne im były na utrzymanie i wyżywienie rodziny. Podjęcie pracy miało również znaczenie dla uzyskania minimalnej opieki medycznej i socjalnej. Przewidywany czas zsyłki dla tej grupy przymusowych przesiedleńców sądy lub Kolegia Specjalne ustalały na 20 lat.

Polki z dziećmi po dotarciu do Iranu z Armią Andersa

Deportacje i przymusowe przesiedlenia obywateli polskich w głąb ZSRR w latach 1939-1941 (wg danych NKWD) objęły ponad 315 tys. osób, z czego ok. 200 tys. stanowili Polacy, 70 tys. Żydzi, 25 tys. Ukraińcy, kilkanaście tysięcy – Białorusini oraz kilka tysięcy – Rosjanie, Czesi, Niemcy i Litwini. Natomiast uwzględniając pogląd innych badaczy liczba obywateli polskich, którzy trafili do ZSRR ze wschodnich województw II Rzeczypospolitej z uwzględnieniem czynników i procesów opisanych w poprzednich podrozdziałach, mogła osiągnąć stan 750-780 tys. osób, a nawet i więcej. Prezes Zarządu Głównego Związku Sybiraków Tadeusz Chwiedź szacuje liczbę zesłańców na 1,35 mln osób.

Mimo zaawansowanego procesu badawczego wśród historyków panuje przekonanie, że nadal powinny być prowadzone prace w celu wyjaśnienia ostatecznej liczby deportowanych polskich obywateli do ZSRR. Dopóki jednak władze rosyjskie nie udostępnią pełnej dokumentacji archiwalnej NKWD oraz nie będzie politycznej woli ujawnienia prawdy, nie będzie też możliwe odtworzenie losów polskich zesłańców

Arkadiusz Szymczyna

Słówko o Połocku

Ciekawym miejscem na turystycznej mapie wschodniej Białorusi jest Połock. Można tu trafić, jadąc na przykład z Głębokiego – jednego z najbardziej na północny-wschód wysuniętych miasteczek II RP – drogą na Witebsk.

Kiedy na lekcjach historii pojawia się temat polskiego parlamentaryzmu w dawnej Rzeczpospolitej, uczy się – a przynajmniej uczono – że poza sejmem centralnym, złożonym z Króla, Senatu oraz Izby Poselskiej, istniały również sejmiki ziemskie, a więc zgromadzenia lokalne, które, w zgodności ze zwyczajową nazwą przypadały w liczbie jednego na określoną jednostkę terytorialną, mniejszą od województwa.

I w zasadzie jest to prawdą: danej ziemi (na Litwie: powiatowi) odpowiadał jeden sejmik. Na tym tle ciekawy przypadek stanowiło województwo połockie – jedno z najmniejszych – w sensie populacyjnym – w I RP. Było tak rzadko zamieszkałe, że nie podzielono go na mniejsze jednostki i nie zwoływano sejmików innych niż połocki. Mimo swoją peryferyjność palatinatus cieszył się rzadkim przywilejem zgłaszania kandydatów na wojewodę.

Ale Połock jest interesujący również z innego względu. Wszyscy (np. na lekcjach historii właśnie) słyszeli o Jozafacie Kuncewiczu, najważniejszym świętym kościoła greckokatolickiego, czyli unickiego – do momentu kasaty najważniejszego wyznania na terenie dzisiejszej Białorusi. Owoż Kuncewicz był unickim biskupem, czy też, jak kto woli, władyką właśnie w Połocku – chociaż zamęczony został w nieodległym Witebsku.

Kościół, w którym posługiwał Kuncewicz, to odebrany grekokatolikom w XIX wieku sobór sofijski: świątynia może nie tak imponująca, jak jej kijowska imienniczka, ale równie wiekowa, sięgająca XI wieku, natomiast jako wzniesiona u ujścia Połoty do Dźwiny, bardziej od tamtej malowniczo położona. Architektoniczną dominantę kościoła/cerkwi stanowią urokliwe wieżyczki wykonane w stylu baroku wileńskiego.

DSK

Wielkie sprzątanie polskich cmentarzy

Przedstawiciele lidzkiego oddziału ZPB wraz z rodzinami, jak co roku, zaangażowali się w dzieło pielęgnacji okolicznych polskich mogił.

Lida – miasto rejonowe (powiatowe), blisko granicy z Litwą. Przynależy do tzw. pasa polskości ciągnącego się od Białostocczyzny po Dyneburg na Łotwie. W przeszłości było to miejsce zderzenia prawosławnego żywiołu Białej Rusi z litewskim katolicyzmem, co w efekcie zaowocowało szybszą, niż gdzie indziej na wschód od Korony polonizacją. Jeszcze przed wojną w rzeczonej Lidzie 4 na 5 ludzi mówiło po polsku.

Dzisiaj odsetek ten jest nieco niższy i wynosi 40%. Jeśli jednak mowa o grobach sięgających w przeszłość nawet XIX wieczną – nie będzie zaskoczeniem, że ziemia ta gęsto pokryta jest polskimi nekropoliami – zgodnie z tamtym, dwukrotnie wyższym wskaźnikiem. W minionym tygodniu, w związku ze zbliżaniem się Dnia Zadusznego, nie zważając na niebezpieczeństwa, Polacy z Lidy i okolic nie szczędzili trudu, by na cmentarzach zapanował porządek.

Akcja objęła nekropolie w Lidzie (słynny Cmentarz Lotników!), Wawiórce (gdzie do 1987 r. spoczywał Jan Piwnik „Ponury”), Niecieczy, Wasiliszkach, Jeziorach, czy Surokontach. Nie ograniczono się do wyrzucania śmieci i dawno wypalonych zniczy, ale zgrabiono również zwiędłe liście i wyrównano ziemne partie nagrobków, etc. Efekty widać na poniższych zdjęciach – publikowanych dzięki uprzejmości portalu ZPB znadniemna.pl

DSK

Polscy innowatorzy zmienili świat

Dzięki Polakom rozwinęła się elektronika, chemia, przemysł lotniczy. Polacy skonstruowali ręczne wykrywacze min i rozszyfrowali niemiecką Enigmę, dzięki czemu szybciej skończyła się II wojna światowa.

Gdy na początku lat 80. XX wieku cały świat patrzył na zmagania „Solidarności” w Polsce, a na czołówkach gazet pojawiało się imię Jana Pawła II, tylko nieliczni wiedzieli, że 90 proc. produkcji stali nierdzewnej, z którą na co dzień styka się niemal każdy, nawet we własnej kuchni, powstaje z wykorzystaniem technologii opracowanych przez mieszkającego w Stanach Zjednoczonych polskiego inżyniera Tadeusza Sendzimira, nazywanego „Edisonem metalurgii”.

Nie tylko na świecie, ale i w Polsce wiedza o naszym wkładzie w rozwój techniki czy badania naukowe – a wiele z nich zapoczątkowało rozwój przemysłu naftowego, elektroniki, łączności bezprzewodowej i nowoczesnego przemysłu chemicznego – jest niewielka, co wynika z dwóch powodów.

Po pierwsze, system komunistyczny skazywał na zapomnienie Polaków pozostałych na emigracji, odnoszących tam sukcesy o nierzadko światowym znaczeniu. Po wtóre zaś, w następstwie historii ostatnich trzech stuleci narodową pamięcią i społeczną świadomością zawładnęli bohaterowie zmagań o wolność, pozostawiając w cieniu tych, którzy największe zwycięstwa odnosili w laboratoriach i na placach budów. Przez ponad dwieście lat Polacy pozbawieni byli niepodległego państwa, pięć kolejnych pokoleń żyło pod zaborami, po krótkiej pauzie dziejowej w dwudziestoleciu międzywojennym Rzeczpospolita znalazła się w czasie II wojny światowej pod niemiecką i sowiecką okupacją, a od 1944 roku pod rządami reżimu komunistycznego.

Zaborcze i okupacyjne represje zawsze uderzały w szkolnictwo, a w konsekwencji w naukę. Pogrążone w niewoli społeczeństwo nie miało możliwości rozwoju, popadało więc w gospodarcze zacofanie. Gdy w Londynie w styczniu 1863 roku pierwsi pasażerowie wsiadali do podziemnej linii metra, w Polsce rozpoczynało się powstanie styczniowe przeciwko Rosji.

Podczas gdy powszechnie znany jest Józef Piłsudski, symbol odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku i jej obrony w wojnie z bolszewikami w latach 1919-1920, tylko niewielu słyszało o osiągnięciach jego brata Bronisława. Zesłany na Syberię, za udział w zamachu na rosyjskiego cara, prowadził badania ludu Ajnów na Sachalinie i dołączył do wielu badaczy Syberii, których nazwiska odnajdujemy dzisiaj na mapach i w publikacjach naukowych. Na ich cześć nazwano góry: Czerskiego, Dybowskiego, Czekanowskiego. W dalekim Chile w wielu miejscach natkniemy się na świadectwa pamięci o geologu, mineralogu, inżynierze Ignacym Domeyce – emigrancie zmuszonym do opuszczenia ojczyzny po klęsce powstania listopadowego. W Peru czy Ekwadorze nie zapomniano o Erneście Malinowskim, projektancie Centralnej Kolei Transandyjskiej – najwyżej położonego szlaku kolejowego.

Ernest Malinowski. 1890 r.

Odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 roku stworzyło uczonym możliwość pracy dla ojczyzny, która stanęła przed wielkimi wyzwaniami. W ciągu zaledwie dwudziestu lat wolności udało się w znacznej mierze odbudować kraj, a polscy naukowcy zasłynęli w świecie w niejednej dziedzinie.

Międzynarodowe sukcesy odnosili m.in. konstruktorzy samolotów. Jeden z nich, 26-letni inż. Zygmunt Puławski, zbudował samolot P-1, okrzyknięty najlepszym prototypem samolotu myśliwskiego. Przyjęte przez Puławskiego rozwiązania określono jako lotniczą rewolucję. Kształt skrzydeł P-1, nazwanych „polskim płatem”, trafił do wszystkich podręczników aerodynamiki. Najnowocześniejszy model bombowca, legendarny P-37 „Łoś”, uznany za jeden z najlepszych bombowców świata na Międzynarodowym Salonie Lotniczym w Paryżu, skonstruował inż. Jerzy Dąbrowski. Po II wojnie światowej Dąbrowski pracował nad budową statków kosmicznych w zakładach Boeinga w Seattle.

W 1927 roku pierwsze litery nazwisk trójki inżynierów: Stanisława Wojciecha Rogalskiego, Stanisława Wigury i Jerzego Drzewieckiego dały nazwę serii małych samolotów „RWD” (do wybuchu II wojny światowej 23 typy). Spośród tych konstruktorów największą sławę zdobył inż. Rogalski – Amerykanie wykorzystali jego rozwiązania przy budowie statku kosmicznego Apollo. Z podręcznika aerodynamiki jego autorstwa uczyli się amerykańscy studenci.

Konstruktorzy lotniczy Jerzy Drzewiecki i Stanisław Rogalski. Fot. ze zbiorów NAC

Wybitnemu chemikowi Janowi Czochralskiemu międzynarodowe uznanie przyniosło opracowanie metody otrzymywania monokryształów, nazwanej od jego nazwiska metodą Czochralskiego. Jego osiągnięcie umożliwiło rozwój elektroniki. Do dzisiaj jest najczęściej cytowanym polskim uczonym na świecie. Do ojczyzny przyjechał z Niemiec na zaproszenie prezydenta Mościckiego, także wybitnego uczonego, wynalazcy i pioniera polskiego przemysłu chemicznego.

Ignacy Mościcki opracował bardzo tanią metodę otrzymywania kwasu azotowego, wykorzystywanego w przemyśle farmaceutycznym i zbrojeniowym. Zbudował kondensatory wysokiego napięcia i tzw. baterie kondensatorów szklanych, stosowanych w łączności radiowej.  Używała ich m.in. armia szwajcarska, zostały też zainstalowane w urządzeniach nadawczych na wieży Eiffla. To Mościcki opracował, stosowany w całej Europie, sposób zabezpieczania sieci przewodów elektrycznych przed niszczącym działaniem wyładowań elektrycznych.

Po wybuchu II wojny światowej Polska stawiła wrogom opór w kraju i na wszystkich frontach, co na trwałe wpisało się w narodową pamięć. Nie zachowały się w niej natomiast nazwiska uczonych. Do wyjątków należy trójka polskich matematyków z Uniwersytetu Poznańskiego, którzy jeszcze przed wojną złamali kody tajnej niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma: Marian Rejewski, Józef Różycki i Henryk Zygalski. Wyniki prac polskich kryptologów zostały przekazane w lipcu 1939 roku wywiadom brytyjskiemu i francuskiemu. W czasie wojny tylko w Wielkiej Brytanii znalazło się około pięciu tysięcy polskich inżynierów, którzy pracowali m.in. w przemyśle zbrojeniowym. Wielu uczonych wybuch wojny zastał w innych krajach. Ich wynalazki i prace miały istotny wpływ na zwycięstwa aliantów. Twórcą najsłynniejszego radiotelefonu świata walkie-talkie, używanego przez armię amerykańską, jest inż. Henryk Magnuski. Ręczny wykrywacz min, „Polish mine detector”, zastosowany po raz pierwszy w bitwie pod Al-Alamajn, a później wykorzystywany jeszcze przez kilkadziesiąt lat, skonstruował inż. Józef Kosacki.

Po wojnie wielu naukowców nie mogło wrócić do komunistycznej Polski. Poza wspomnianymi inżynierami Dąbrowskim i Rogalskim w Stanach Zjednoczonych Stanisław Ulam był członkiem zespołu pracującego nad bombą termojądrową. Inżynier Mieczysław Bekker ma swój udział w budowie pojazdu księżycowego w programie Apollo, a gen. inż. Zdzisław Starostecki skonstruował głowicę pocisku „Patriot”.

Dwoma Oscarami za wkład technologiczny w rozwój techniki filmowej amerykańska Akademia Filmowa uhonorowała Stefana Kudelskiego, twórcę magnetofonu Nagra – technologicznej rewelacji lat 60. XX wieku. Stefan Kudelski, przedostawszy się z rodzicami po wybuchu II wojny światowej do Francji, osiadł w Szwajcarii, gdzie opracował wynalazek, który stał się – dzięki wyjątkowo wysokiej jakości dźwięku i ułatwieniu synchronizacji dźwięku z obrazem w procesie postprodukcji – podstawowym typem magnetofonu używanym w radiu, telewizji i studiach filmowych na całym świecie do końca lat 90. XX wieku.

Wielu pokoleniom naukowców doskonale znany jest Wacław Szybalski, pionier nowoczesnej biologii molekularnej. Opuścił Polskę w 1949 roku, by osiąść w Stanach Zjednoczonych. Zmarły w 2020 roku profesor Uniwersytetu Wisconsin w Madison dokonał odkryć, które zdaniem specjalistów lokować go powinny w gronie laureatów Nagrody Nobla. Jeszcze jeden z polskich naukowców kładących w XX wieku teoretyczne i praktyczne fundamenty współczesnych technologii.

Tekst publikowany równocześnie w polskim miesięczniku opinii „Wszystko co Najważniejsze” w ramach projektu realizowanego z Instytutem Pamięci Narodowej oraz Narodowym Bankiem Polskim.

Jarosław Szarek – historyk, prezes Instytutu Pamięci Narodowej w latach 2016-2021

Zniszczono tablicę na pomniku powstańców w Pacewiczach

W 1933 roku, gdy w całej Polsce obchodzono 70. rocznicę powstania styczniowego, w Pacewiczach został uroczyście odsłonięty pomnik ku czci poległych dwunastu bohaterów, którzy zginęli w okolicy tej miejscowości.

Mieszkańcy Pacewicz pochowali ich na skraju lasu. Co roku w okre­sie międzywojennym, w dn. 3 maja, przed pomnikiem odbywały się uroczystości ku czci poległych powstańców 1863 roku.

Po wojnie pomnik został znisz­czony. We wrześniu 2011 roku dzięki zaangażowaniu Związku Polaków na Białorusi dokonano jego odnowienia. Został ułożo­ny kopiec z kamieni, na którym wzniesiono metalowy krzyż. Na kopcu umieszczono tablicę z na­pisem: „W hołdzie powstańcom 1863 roku Rodacy AD 2011”. Tak­że podniesiono i wmurowano wro­śniętą w ziemię oryginalną tablicę ze starego pomnika z ledwo czy­telnym napisem na niej: „Powstań­com 1863 roku bohaterom walk o niepodległość Ojczyzny pod Piaskami Bołochowem Wdzięczni rodacy 1933”.

Zniszczona tablica pamiątkowa w Pacewiczach

W 2019 roku nieznani sprawcy zniszczyli napis na tablicy pamiąt­kowej z 2011 roku. Niestety, w tym roku ta sprawa wróciła jak deja vu. Dokładnie w ten sam sposób, jak dwa lata temu, została zdewasto­wana tablica ustanowiona przez ZPB. Wygląda na to, że wandale przygotowali się wcześniej do swe­go haniebnego czynu, bo wyryty na tablicy napis najprawdopodob­niej zniszczono przy pomocy dłuta i młotka. Czy to ci sami sprawcy? Całkiem możliwe. Napotkany mieszkaniec powie­dział, że pomnik jest oddalony o dwa kilometry od wsi, więc nikt z mieszkańców nie widział, kto to uczynił. We wsi byłoby to niemożli­we. Powiedział także, że nikt z miej­scowych nie mógł tego zrobić.

„To nie po chrześcijańsku, bo jak moż­na zbezcześcić czyjąkolwiek mogi­łę. Tym bardziej, że tu jest miejsce upamiętnienia bohaterów, którzy zginęli o wolność Ojczyzny, czyli w świętej sprawie”. Dodał, że uważa ten czyn za barbarzyński. Żaden człowiek nie powinien postępować w ten sposób

Polskie dzwony

Każdy polski uczeń, zgłębiający historię ziem polskich okresu I wojny światowej, pamięta zapewne wymowne w swej treści zdjęcie z podręcznika obrazujące żałosne składowisko zarekwirowanych w okupowanym Królestwie Polskim dzwonów kościelnych pilnowanych przez uzbrojonego niemieckiego żołdaka.

Brak, natomiast, w podręczniku fotografii dokumentującej bliźniaczy los dzwonów na Ziemiach Zabranych, gdzie armia rosyjBrak, natomiast, w podręczniku fotografii dokumentującej bliźniaczy los dzwonów na Ziemiach Zabranych, gdzie armia rosyjska w tym samym czasie i w tym samym celu zarekwirowała ich blisko 20 tysięcy! Wyłącznie dzwonów polskich, gdyż zrabowanych tylko z kościołów katolickich na Kresach oraz w interiorze cesarstwa. Zważywszy, że liczba kościołów po konfiskatach popowstaniowych uległa na tym obszarze drastycznemu zmniejszeniu, można założyć, iż obrabowano w ten sposób chyba wszystkie polskie kościoły w cesarstwie.

Po wielu latach, po wielkiej wojnie, zniszczone parafie kresowe na polskim terytorium w większości ufundowały nowe dzwony. Ale i te w kilka lat później, podczas II wojny światowej, spotkał w większości podobny los. Przetrwały dosłownie jednostkowe. O trzech takich przypadkach na historycznej Mińszczyźnie, opowiemy dalej.

Ksiądz Jozafat

W lokalnych realiach, zarówno w obrębie dawnej państwowości wieloetnicznego i wielokulturowego Wielkiego Księstwa Litewskiego, następnie polubelskiej (1569) Rzeczypospolitej, zaś po akcie Konstytucji 3 Maja – przedrozbiorowej Polski (wieloetnicznej Rzeczypospolitej Polskiej), a także włączonych po rozbiorach do Imperium Rosyjskiego Ziemiach Zabranych koegzystencja i konfrontacja narodowa w praktyce oznaczała koegzystencję i konfrontację polskości z rosyjskością. Do takiego układu relacji na przełomie XIX i XX wieku dołączyła zbliżona charakterem, dodatkowa relacja polsko-białoruska, w ramach której obok czynników etniczno-narodowych obok znanej dotąd relacji katolicko-prawosławnej (Polacy – praktycznie bez wyjątku katolicy rzymscy łacinnicy; Białorusini – w większości prawosławni) dołączyła równie dwustronna relacja: Polacy – katolicy; Białorusini – katolicy, jako że to właśnie spośród katolickiej inteligencji tych stron – na zachodzie tzw. Kraju Północno-Zachodniego – wyłoniła się grupa odchodząca od kulturowej polskości w kierunku samoidentyfikacji narodowo białoruskiej. Jaskrawym przykładem osobowym owych budzicieli ludu są postaci: okolicznego szlachcica z Wileńszczyzny Jana Łucewicza ps. Kupała i regularnego ziemianina z zachodniej Nowogródczyzny Wacława Iwanowskiego. Przywołując te znane zdarzenia, chcemy wskazać na tę równie znaną specyfikę pogranicza kultur i etosów, która przywodziła do poszczególnych na ogół konkurujących ze sobą grup etnicznych jednostki dokonujące indywidualnych wyborów często zupełnie nie zrozumiałych i nieakceptowanych przez otoczenie. W takim właśnie, a raczej jeszcze bardziej niezwykłym dla siebie i otoczenia, paradygmacie wyboru stanął późniejszy niezwykły kapłan z Petersburga rodem ze zlaicyzowanego ojca Francuza i matki protestantki Fryderyk Giskard. Pisany według transkrypcji rosyjskiej w momencie życiowego wyboru (polskości) nie wrócił do łacińskiego zapisu brzmienia nazwiska w oryginalnej wersji francuskiej, lecz publicznie określił się jako Fryderyk Żyskar.

Dramatyczne i nieomal stygmatyczne świadectwo, jakim było praktyczne zetknięcie się bohatera niniejszych uwag, ks. Fryderyka Żyskara z unickimi męczennikami w okolicach Użanki koło Nieświeża, stało się dla niego dowodem i ostatecznym życiowym przełomem, który utwierdził go w wierze i dobrowolnie wybranej jako własna kulturze polskiej. Od tego też czasu powziął zrealizowany kilka lat później zamiar przyjęcia nowego imienia: Jozafat, na cześć unickiego męczennika św. Jozafata Kuncewicza. W tym doświadczeniu i w tym wyborze upatrywać należy tego niezwykłego wręcz misyjnego oddania się przez ks. Żyskara dziełu na rzecz umacniania i odradzania wiary katolickiej wśród ludu na ziemiach białoruskich oraz na rozległych obszarach syberyjskich, gdzie starał się docierać do rozproszonych tam katolików, czyli w tym przypadku niemal wyłącznie Polaków. Pięknej postaci ks. Jozafata Żyskara należy się wdzięczna pamięć.

W roku 1911 ks. Jozafat objął parafię w Dorpacie. Dopiero wówczas zakończył przerwaną budowę kościoła, którą sam zaczynał u progu swej posługi kapłańskiej. Neogotycka świątynia stanowi odtąd ozdobę tego miasta. Tam też w Dorpacie powziął wspaniałą inicjatywę udokumentowania istniejących parafii w postaci periodycznego wydawnictwa pod nazwaniem „Nasze kościoły” (Tę cenną pracę pod red. Ryszarda Brykowskiego jako reprint wydało Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” w 2001 r.). Pracę tę przerwała I wojna światowa. Na jej po-czątku ks. Żyskar podjął się obowiązków kapelana wojskowego. Po roku 1916 do niemal samego końca wojny i wybuchu rosyjskiej rewolucji włączył się do prac Rady Zjazdów Organizacji Polskich w Rosji z siedzibą w nowej stolicy cesarstwa w Moskwie. Włączył się wówczas w z pozoru niezwykłą akcję rejestracji celem późniejszej rewindykacji dzwonów kościelnych nierzadko niezwykłej historycznej wartości (fundacje królów polskich, wybitnych postaci dawnej Rzeczypospolitej i odlanych ze składek parafian) jakich blisko 20 tysięcy zarekwirowała armia carska z zamiarem przetopienia na surowce wojenne. Tysiące tych dzwonów składowano pod Moskwą oraz na bocznicach wielu stacji kolejowych w cesarstwie. Do końca roku 1916 zarejestrowano i oznaczono 6400 obiektów znajdujących się w ponad 30 miejscowościach. Pracując w Wydziale Opieki nad Zabytkami Polskimi wspomnianej Rady Zjazdów ks. Jozafat z jego ramienia oraz upoważnienia biskupa Jana Cieplaka kwestował na rzecz zdobycia środków dla prowadzenia prac dokumentacyjnych oraz zabezpieczenia odnalezionych obiektów. Podróżował znów po całej pogrążonej w chaosie Rosji przez co przyczynił się do zarejestrowania i oznaczenia w ponad 100 miejscowościach kolejnych blisko 8 tysięcy dzwonów polskich.
Pod koniec tej nowej służby w czasie mieszkania pod Moskwą, do której chodził codziennie pieszo ponad 15 kilometrów, pełniąc posługę przy chorych na tyfus, sam zapadł na tę chorobę, z której wobec wyczerpania organizmu nie był w stanie wybrnąć. Zmarł 19 kwietnia 1919 roku.

Tak zgasło życie niespokojne, niezłomne, oddane bez reszty Bogu, Polsce i braciom w wierze. Pozostała dobra pamięć u tych, którzy go znali lub choćby się z nim zetknęli. Wreszcie, co szczególnie cenne dla badaczy dziejów Kościoła i polskich środowisk na szeroko rozumianym Wschodzie, pozostały niezwykłej wartości poznawczej publikacje jego autorstwa jakie wymieniliśmy na wstępie.

Czy dzwony wróciły do Polski -nie wiemy. Zapewne większość została przetopiona w czasach sowieckich. Nie prowadziliśmy badań na ten temat. Dodajmy, że w okupowanym Królestwie Polskim Niemcy byli skuteczniejsi, gdyż wszystkie zrabowane dzwony przetopili w hutach. Nie oznacza to, że te internowane w Rosji przetrwały.
Nie inaczej stało się w czasach II wojny światowej. Zainstalowane w wyniku kosztownych starań parafian oraz indywidualnych fundatorów nowe polskie dzwony spotkał podobny los. Zdarzyły się jednak przypadki szczególne.

Dzwon „Maria”

W Mińsku na usypanej przy Troickim Przedmieściu wysepce na Świsłoczy wybudowano bunkier-dzwonnicę ku pamięci młodych mieszkańców BSSR poległych w egzotycznym Afganistanie w ramach sowieckiego kontyngentu interwencyjnego. Przy tej quasi kapliczce młode pary po zawarciu ślubu składają kwiaty. Jest to kontynuacja sowieckiej „tradycji świeckiej” – dotąd składano kwiaty przy centralnym pomniku Lenina (w RB odmiennie niż w reszcie państw posowieckich pomniki te pozostały i są konserwowane) lub przy kurhanach sławy Armii Czerwonej. Czasownia mińska charakteryzuje się tym, że w jej odsłoniętym podziemiu zawieszono cztery dzwony bijące od czasu do czasu dla przypomnienia o poległych. Pod dzwonami leży stos wrzucanych tam papierowych banknotów – biletów Narodowego Banku Republiki Białoruś. Co ma to symbolizować -nie wiadomo. Wiadomo natomiast, skąd pochodzi jeden z dzwonów. To dzwon z parafii, majątku polskiej ziemianki, wybitnej pisarki dwudziestolecia międzywojennego Marii Rodziewiczówny. Opisany na odlewie po polsku, z emblematem Orła Białego i wizerunkiem Madonny Częstochowskiej, z napisem „Marii Rodziewiczównie wdzięczni parafianie Horodeccy”.

Nazwany od imienia pisarki „Maria” bez wiedzy parafian i potomków pisarki oraz bez wiedzy
o tym, co sobą stanowi ze strony białoruskich młodożeńców – dzwon „Maria” swym dźwiękiem służy innej niż jego przeznaczenie sprawie.

Autorka „Lata leśnych ludzi” i „Dewajtis” w swym majątku w Hruszowej na Polesiu, w roku 1937 obchodziła półwiecze pracy twórczej. Laureatkę Wawrzynu Polskiej Akademii Literatury w szczególny sposób uhonorowali okoliczni mieszkańcy, parafianie tutejszego kościoła w Horodcu. Z własnych środków ufundowali dzwon nazwany imieniem ich patronki. W dniu 3 lipca tego roku z udziałem ordynariusza pińskiego bp. Kazimierza Bukraby odbyły się uroczystości jubileuszu oraz inauguracji dzwonu „Maria”. Obok wspomnianych emblematów dzwon zawierał na swym okręgu wspomnianą dedykację oraz dewizę odzwierciedlającą treść życia pisarki. Fundatorzy – okoliczni ziemianie, chłopi i oficjaliści parafianie Horodca ku czci Pani na Hruszowej, zamieścili na czaszy dzwonu maksymę: „Ducha żarem, serca miłosierdziem, hojną ofiarnością, mocą żywego i pisanego słowa służyła sprawie Bożej i umiłowanej Polskiej Macierzy. Dzwonie dzwoń! Głoś wieczną pamięć zasługi”.

Maria Rodziewiczówna, kawaler Krzyża Oficerskiego Orderu Polonia Restituta w październiku 1939 roku wygnana ze swego dworu po licznych perypetiach schroniła się w Warszawie. Cudem przeżyła powstanie. Zmarła w Leonowie pod Skierniewicami i ostatecznie znalazła wieczny odpoczynek na Powązkach.

O losie parafii w Horodcu, a tym bardziej dzwonie „Maria” nic nie wiedziano do 2005 roku. Gdzie przetrwał i dlaczego, także. Starannie oczyszczony zawisł w bunkrze-kaplicy na mińskiej Świsłoczy obok trzech innych zapewne także odpowiednio „zorganizowanych”. O dzwonie dowiedzieli się członkowie Stowarzyszenia Rodu Rodziewiczów. Wystąpili do władz RB z propozycją wymiany. Czy do niej dojdzie? Należy wątpić. Jak dotąd (2021) nic o tym nie wiadomo. Za smutny przykład niech posłużą nieudane starania Instytutu Polskiego w Mińsku o pozyskanie kamienia poświęconego Marszałkowi Piłsudskiemu wrastającemu w błoto kołchozowego pola w dawnym powiecie stołpeckim.

Dzwon „Józef” ku czci Marszałka

Miasteczko Iwieniec na skraju Puszczy Nalibockiej to do dzisiaj znaczący ośrodek polskości i katolicyzmu na zachodniej Mińszczyźnie (przed II wojną światową w województwie nowogródzkim). Popowstaniowe kasaty świątyń oraz zapędzanie do prawosławia skończyły się dopiero po 1905 roku. Jak wspominał świadek tamtych wydarzeń Hipolit Korwin Milewski: „[…] Wrażenie pierwszego z tych ukazów, tolerancyjnego, było w pierwszych dniach piorunujące.
W sąsiedniej z moją gminie Nalibockiej, w której, jak mi opowiadał zacny proboszcz Dawidowicz, nie było nawet 5% katolików, w ciągu jednego tygodnia nie zostało jednej prawosławnej duszy prócz popa, lecz i tego godnego kapłana dwie dorosłe córki przyszły za zgodą ojca prosić ks. Dawidowicza, aby je nawrócił na katolicyzm, bo inaczej nie mają nadziei wyjścia za mąż…”.

W Polsce przedrozbiorowej Iwieniec szczycił się dwoma katolickimi świątyniami: barokowym kościołem franciszkańskim i podobnym dominikańskim. Oba skonfiskowano i przekształcono w cerkwie mimo braku wyznawców na tym terenie. Okoliczni Polacy modlili się za każdorazowo jednorazową zgodą władz w odległym drewnianym kościółku we wsi Kamień.

Po roku 1905 dzięki fundacji i wieloletnich zabiegów u władz jakie podjęła para miejscowych ziemian, małżonków Kowerskich wybudowano tutaj neogotycki kościół pw. św. Aleksego. Pan Kowerski użył nie tylko własnego majątku, ale i wpływów jako emerytowany generał imperialny. Świątynia dominikańska spłonęła w czasie I wojny światowej. Kościół franciszkański odzyskano, gdy wróciła Polska. Jako reprezentacyjna i centralna świątynia miasteczka stał się kościołem garnizonowym tutejszego Batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza. Tej swojej świątyni w roku śmierci Marszałka Piłsudskiego żołnierze postanowili zwrócić dzwon.
W 1935 roku wykonała go sławna do dziś istniejąca ludwisarnia Kruszewskich w Węgrowie. Żołnierze pomni dziejów tych ziem, pięknemu ważącemu 1200 kg dzwonowi nadali opisanej na nim następującą dewizę: „Dzwon ten w miejsce skonfiskowanych przez rząd zaborczy w czasie wielkiej wojny w 1917 roku, został ulany w wolnej Ojczyźnie w roku 1935 i poświęcony pamięci Wodza Narodu i wskrzesiciela Państwa Polskiego Pierwszego Marszałka Polski śp. Józefa Piłsudskiego ufundowany przez oficerów, podoficerów i strzelców Garnizonu Korpusu Ochrony Pogranicza w Iwieńcu”.

W cztery lata po tym Iwieniec zajęła Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona, a po dwu latach
-niemieckie wojska hitlerowskie. Po wojnie tutejszą „tradycją” kościoły zamknięto. Wierni odzyskali swoją świątynię zamienioną na filię mińskiej fabryki traktorów dopiero na początku lat 90. XX wieku. Na wieży odzyskanego kościoła w roku 1998 osobiście oglądałem niewielkich rozmiarów sygnaturkę… prawosławną. O losach „Józefa” nikt wówczas nie wspominał.

W 2006 roku podczas prac ziemnych przy kościele odnaleziono historyczny obiekt. Oczyszczony i odnowiony stał kilka tygodni na dziedzińcu, by 9 lipca 2006 r. niemal dokładnie w 70. rocznicę pierwszej konsekracji powrócić na swoje miejsce w wieży kościoła pw. św. Michała -patrona tych ziem. W uroczystościach przywracania dzwonu obok mieszkańców Puszczy Nalibockiej zgromadzili się także przybysze z Węgrowa, w tym potomek ludwisarza z 1935 roku, który ten dzwon odlewał. Uroczystościom przewodniczył syn Ziemi Nalibockiej biskup mińsko-mohylewski Antoni Dziemianko.

Nieliczne wzmianki, które odnotowały uroczystość, podawały sprzeczne okoliczności ukrycia dzwonu a to, że ukryto go w 1939 roku przed Sowietami bądź w 1941 przed Niemcami. Nikt z piszących nie nawiązał do zdarzeń sprzed niemal dokładnie 63 lat. Wówczas, w dn. 19 lipca 1943 roku dzwon z kościoła św. Michała w sam Anioł Pański wezwał miejscowych żołnierzy Armii Krajowej do pierwszego w okupowanej Polsce powstania. Zgrupowanie polskie pobiło garnizon niemiecki i na dwa dni zajęło miasteczko uchodząc następnie do puszczy. To zapewne wówczas ukryto dzwon i zapewne z powodu napiętej sytuacji nikt nie wiedział o tej akcji, a jej bohaterowie najprawdopodobniej zginęli w późniejszych walkach z hitlerowcami i partyzantką sowiecką lub latem 1944 roku, gdy po pokonaniu setek kilometrów niepokonani, stanęli u bram Warszawy, by po wielomiesięcznych walkach na Kresach wziąć udział w drugim, tym razem warszawskim powstaniu.

Habent sua fata libelli, mają i dzwony. O zaledwie dwu z nich sygnalnie wspomnieliśmy. Losy dzwonów polskich dzieliły zawsze losy Polaków. Dzisiaj jeden z ducha i materii polski dzwon bije w zbiałorutenizowanym kościele iwienieckim. Drugi, pamiątka po jednej z najpiękniejszych polskich patriotek, w najdziwniejszym dla siebie miejscu zmuszony jest bić na przebrzmiałą chwałę Sowietów. Obrazowy Finis… na Kresach? Jak się okazuje nie jedyny!

Dzwon „Irena”

Całkiem niedawno w roku 2018 TV Biełsat nadała audycję o odnalezionym w centrum Mińska dzwonie, który na dachu budynku naprzeciwko siedziby KGB nakazał zawiesić Ławrientij Canawa. Dzwon
– jako kurant – połączono z zegarem, bedącym trofeum zdobytym w dawnych Prusach Wschodnich. Dzwonem okazał się być dzwon „Irena” ufundowany przez Miński Pułk Piechoty stacjonujący do II wojny światowej w Mołodecznie. Z zachowanych źródeł wiemy, iż dzwon wisiał w tzw. Bramie Mińskiej na terenie koszar. Z wierzchołka bramy w pogodne wieczory widać było łunę świateł Mińska Litewskiego. Bramę u wierzchołka zdobiła Nike, a napis na zwieńczeniu miał teść: „Bohaterom poległym w obronie Ziemi Mińskiej”. Ten sam napis umieszczono na czaszy dzwonu. Całość czaszy zawiera płaskorzeźbę poległego żołnierza oraz napisy i datę ufundowania. Wisiał w swoim miejscu dokładnie dziesięć lat. Od roku 1929 do roku 1939!

Pułk sformowany w 1919 r. z ochotników – synów Ziemi Mińskiej otrzymał sztandar od mieszkańców miasta. Sztandar wyszyty przez miejscowe Polki opisany był po polsku i białorusku. Sztandar dla ówczesnego 6. Mińskiego Pułku Strzelców wręczony jednostce w roku 1919 przekazał pułkowi przyszły prezydent RP na uchodźctwie Władysław Raczkiewicz. Pułk wszedł w skład Dywizji Litewsko-Białoruskiej gen. Lucjana Żeligowskiego. Walczył dzielnie w obronie Warszawy i w operacji niemeńskiej roku 1920. Zdobył i chronił Wileńszczyznę w okresie tzw. Litwy Środkowej. Po reorganizacji Wojska Polskiego w stanie pokojowym uzyskał nazwę 86. Pułku Piechoty z zachowaniem dawnej tradycji i sztandaru. Sztandar zachował się i jest przechowywany w Muzeum im. Generała Sikorskiego w Londynie. Po dyslokacji z Wilna pułk skierowano do stałego garnizonu w Mołodecznie. Pułk w kampanii wrześniowej 1939 r. walczył w ramach 19 Dywizji Piechoty w składzie Armii „Prusy”.

Jak Sowieci posiedli dzwon? -na razie nie wiemy. Wiemy, gdzie obecnie wisi (wisiał?). Może po ujawnieniu znów go ukryto? Tak czy owak po wojnie przez wiele lat dzwon z dachu wysokiego budynku KGB w Mińsku widział… tym razem Mołodeczno! Fotografia od zachodniej strony jakby symbolicznie ukazuje na tle zdjęcia dzwonu… wieże Czerwonego kościoła, ufundowanego przez małżonków Woyniłłowiczów na cztery lata przed wybuchem I wojny światowej. Takie polskie znaki…

Gdy po doniesieniach Biełsatu w Mińsku rozgorzała dyskusja o dalszych losach znaleziska, zastanawiano się, gdzie ma trafić ta niezwykła pamiątka: czy wrócić do Mołodeczna, czy pozostać w mieście. Nikomu z dyskutujących nie przeszło przez myśl, by zwrócić dzwon Polsce, do muzeum Wojska Polskiego – wszak to polscy żołnierze z własnych składek go ufundowali…