Polskie dzwony

Każdy polski uczeń, zgłębiający historię ziem polskich okresu I wojny światowej, pamięta zapewne wymowne w swej treści zdjęcie z podręcznika obrazujące żałosne składowisko zarekwirowanych w okupowanym Królestwie Polskim dzwonów kościelnych pilnowanych przez uzbrojonego niemieckiego żołdaka.

Brak, natomiast, w podręczniku fotografii dokumentującej bliźniaczy los dzwonów na Ziemiach Zabranych, gdzie armia rosyjBrak, natomiast, w podręczniku fotografii dokumentującej bliźniaczy los dzwonów na Ziemiach Zabranych, gdzie armia rosyjska w tym samym czasie i w tym samym celu zarekwirowała ich blisko 20 tysięcy! Wyłącznie dzwonów polskich, gdyż zrabowanych tylko z kościołów katolickich na Kresach oraz w interiorze cesarstwa. Zważywszy, że liczba kościołów po konfiskatach popowstaniowych uległa na tym obszarze drastycznemu zmniejszeniu, można założyć, iż obrabowano w ten sposób chyba wszystkie polskie kościoły w cesarstwie.

Po wielu latach, po wielkiej wojnie, zniszczone parafie kresowe na polskim terytorium w większości ufundowały nowe dzwony. Ale i te w kilka lat później, podczas II wojny światowej, spotkał w większości podobny los. Przetrwały dosłownie jednostkowe. O trzech takich przypadkach na historycznej Mińszczyźnie, opowiemy dalej.

Ksiądz Jozafat

W lokalnych realiach, zarówno w obrębie dawnej państwowości wieloetnicznego i wielokulturowego Wielkiego Księstwa Litewskiego, następnie polubelskiej (1569) Rzeczypospolitej, zaś po akcie Konstytucji 3 Maja – przedrozbiorowej Polski (wieloetnicznej Rzeczypospolitej Polskiej), a także włączonych po rozbiorach do Imperium Rosyjskiego Ziemiach Zabranych koegzystencja i konfrontacja narodowa w praktyce oznaczała koegzystencję i konfrontację polskości z rosyjskością. Do takiego układu relacji na przełomie XIX i XX wieku dołączyła zbliżona charakterem, dodatkowa relacja polsko-białoruska, w ramach której obok czynników etniczno-narodowych obok znanej dotąd relacji katolicko-prawosławnej (Polacy – praktycznie bez wyjątku katolicy rzymscy łacinnicy; Białorusini – w większości prawosławni) dołączyła równie dwustronna relacja: Polacy – katolicy; Białorusini – katolicy, jako że to właśnie spośród katolickiej inteligencji tych stron – na zachodzie tzw. Kraju Północno-Zachodniego – wyłoniła się grupa odchodząca od kulturowej polskości w kierunku samoidentyfikacji narodowo białoruskiej. Jaskrawym przykładem osobowym owych budzicieli ludu są postaci: okolicznego szlachcica z Wileńszczyzny Jana Łucewicza ps. Kupała i regularnego ziemianina z zachodniej Nowogródczyzny Wacława Iwanowskiego. Przywołując te znane zdarzenia, chcemy wskazać na tę równie znaną specyfikę pogranicza kultur i etosów, która przywodziła do poszczególnych na ogół konkurujących ze sobą grup etnicznych jednostki dokonujące indywidualnych wyborów często zupełnie nie zrozumiałych i nieakceptowanych przez otoczenie. W takim właśnie, a raczej jeszcze bardziej niezwykłym dla siebie i otoczenia, paradygmacie wyboru stanął późniejszy niezwykły kapłan z Petersburga rodem ze zlaicyzowanego ojca Francuza i matki protestantki Fryderyk Giskard. Pisany według transkrypcji rosyjskiej w momencie życiowego wyboru (polskości) nie wrócił do łacińskiego zapisu brzmienia nazwiska w oryginalnej wersji francuskiej, lecz publicznie określił się jako Fryderyk Żyskar.

Dramatyczne i nieomal stygmatyczne świadectwo, jakim było praktyczne zetknięcie się bohatera niniejszych uwag, ks. Fryderyka Żyskara z unickimi męczennikami w okolicach Użanki koło Nieświeża, stało się dla niego dowodem i ostatecznym życiowym przełomem, który utwierdził go w wierze i dobrowolnie wybranej jako własna kulturze polskiej. Od tego też czasu powziął zrealizowany kilka lat później zamiar przyjęcia nowego imienia: Jozafat, na cześć unickiego męczennika św. Jozafata Kuncewicza. W tym doświadczeniu i w tym wyborze upatrywać należy tego niezwykłego wręcz misyjnego oddania się przez ks. Żyskara dziełu na rzecz umacniania i odradzania wiary katolickiej wśród ludu na ziemiach białoruskich oraz na rozległych obszarach syberyjskich, gdzie starał się docierać do rozproszonych tam katolików, czyli w tym przypadku niemal wyłącznie Polaków. Pięknej postaci ks. Jozafata Żyskara należy się wdzięczna pamięć.

W roku 1911 ks. Jozafat objął parafię w Dorpacie. Dopiero wówczas zakończył przerwaną budowę kościoła, którą sam zaczynał u progu swej posługi kapłańskiej. Neogotycka świątynia stanowi odtąd ozdobę tego miasta. Tam też w Dorpacie powziął wspaniałą inicjatywę udokumentowania istniejących parafii w postaci periodycznego wydawnictwa pod nazwaniem „Nasze kościoły” (Tę cenną pracę pod red. Ryszarda Brykowskiego jako reprint wydało Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” w 2001 r.). Pracę tę przerwała I wojna światowa. Na jej po-czątku ks. Żyskar podjął się obowiązków kapelana wojskowego. Po roku 1916 do niemal samego końca wojny i wybuchu rosyjskiej rewolucji włączył się do prac Rady Zjazdów Organizacji Polskich w Rosji z siedzibą w nowej stolicy cesarstwa w Moskwie. Włączył się wówczas w z pozoru niezwykłą akcję rejestracji celem późniejszej rewindykacji dzwonów kościelnych nierzadko niezwykłej historycznej wartości (fundacje królów polskich, wybitnych postaci dawnej Rzeczypospolitej i odlanych ze składek parafian) jakich blisko 20 tysięcy zarekwirowała armia carska z zamiarem przetopienia na surowce wojenne. Tysiące tych dzwonów składowano pod Moskwą oraz na bocznicach wielu stacji kolejowych w cesarstwie. Do końca roku 1916 zarejestrowano i oznaczono 6400 obiektów znajdujących się w ponad 30 miejscowościach. Pracując w Wydziale Opieki nad Zabytkami Polskimi wspomnianej Rady Zjazdów ks. Jozafat z jego ramienia oraz upoważnienia biskupa Jana Cieplaka kwestował na rzecz zdobycia środków dla prowadzenia prac dokumentacyjnych oraz zabezpieczenia odnalezionych obiektów. Podróżował znów po całej pogrążonej w chaosie Rosji przez co przyczynił się do zarejestrowania i oznaczenia w ponad 100 miejscowościach kolejnych blisko 8 tysięcy dzwonów polskich.
Pod koniec tej nowej służby w czasie mieszkania pod Moskwą, do której chodził codziennie pieszo ponad 15 kilometrów, pełniąc posługę przy chorych na tyfus, sam zapadł na tę chorobę, z której wobec wyczerpania organizmu nie był w stanie wybrnąć. Zmarł 19 kwietnia 1919 roku.

Tak zgasło życie niespokojne, niezłomne, oddane bez reszty Bogu, Polsce i braciom w wierze. Pozostała dobra pamięć u tych, którzy go znali lub choćby się z nim zetknęli. Wreszcie, co szczególnie cenne dla badaczy dziejów Kościoła i polskich środowisk na szeroko rozumianym Wschodzie, pozostały niezwykłej wartości poznawczej publikacje jego autorstwa jakie wymieniliśmy na wstępie.

Czy dzwony wróciły do Polski -nie wiemy. Zapewne większość została przetopiona w czasach sowieckich. Nie prowadziliśmy badań na ten temat. Dodajmy, że w okupowanym Królestwie Polskim Niemcy byli skuteczniejsi, gdyż wszystkie zrabowane dzwony przetopili w hutach. Nie oznacza to, że te internowane w Rosji przetrwały.
Nie inaczej stało się w czasach II wojny światowej. Zainstalowane w wyniku kosztownych starań parafian oraz indywidualnych fundatorów nowe polskie dzwony spotkał podobny los. Zdarzyły się jednak przypadki szczególne.

Dzwon „Maria”

W Mińsku na usypanej przy Troickim Przedmieściu wysepce na Świsłoczy wybudowano bunkier-dzwonnicę ku pamięci młodych mieszkańców BSSR poległych w egzotycznym Afganistanie w ramach sowieckiego kontyngentu interwencyjnego. Przy tej quasi kapliczce młode pary po zawarciu ślubu składają kwiaty. Jest to kontynuacja sowieckiej „tradycji świeckiej” – dotąd składano kwiaty przy centralnym pomniku Lenina (w RB odmiennie niż w reszcie państw posowieckich pomniki te pozostały i są konserwowane) lub przy kurhanach sławy Armii Czerwonej. Czasownia mińska charakteryzuje się tym, że w jej odsłoniętym podziemiu zawieszono cztery dzwony bijące od czasu do czasu dla przypomnienia o poległych. Pod dzwonami leży stos wrzucanych tam papierowych banknotów – biletów Narodowego Banku Republiki Białoruś. Co ma to symbolizować -nie wiadomo. Wiadomo natomiast, skąd pochodzi jeden z dzwonów. To dzwon z parafii, majątku polskiej ziemianki, wybitnej pisarki dwudziestolecia międzywojennego Marii Rodziewiczówny. Opisany na odlewie po polsku, z emblematem Orła Białego i wizerunkiem Madonny Częstochowskiej, z napisem „Marii Rodziewiczównie wdzięczni parafianie Horodeccy”.

Nazwany od imienia pisarki „Maria” bez wiedzy parafian i potomków pisarki oraz bez wiedzy
o tym, co sobą stanowi ze strony białoruskich młodożeńców – dzwon „Maria” swym dźwiękiem służy innej niż jego przeznaczenie sprawie.

Autorka „Lata leśnych ludzi” i „Dewajtis” w swym majątku w Hruszowej na Polesiu, w roku 1937 obchodziła półwiecze pracy twórczej. Laureatkę Wawrzynu Polskiej Akademii Literatury w szczególny sposób uhonorowali okoliczni mieszkańcy, parafianie tutejszego kościoła w Horodcu. Z własnych środków ufundowali dzwon nazwany imieniem ich patronki. W dniu 3 lipca tego roku z udziałem ordynariusza pińskiego bp. Kazimierza Bukraby odbyły się uroczystości jubileuszu oraz inauguracji dzwonu „Maria”. Obok wspomnianych emblematów dzwon zawierał na swym okręgu wspomnianą dedykację oraz dewizę odzwierciedlającą treść życia pisarki. Fundatorzy – okoliczni ziemianie, chłopi i oficjaliści parafianie Horodca ku czci Pani na Hruszowej, zamieścili na czaszy dzwonu maksymę: „Ducha żarem, serca miłosierdziem, hojną ofiarnością, mocą żywego i pisanego słowa służyła sprawie Bożej i umiłowanej Polskiej Macierzy. Dzwonie dzwoń! Głoś wieczną pamięć zasługi”.

Maria Rodziewiczówna, kawaler Krzyża Oficerskiego Orderu Polonia Restituta w październiku 1939 roku wygnana ze swego dworu po licznych perypetiach schroniła się w Warszawie. Cudem przeżyła powstanie. Zmarła w Leonowie pod Skierniewicami i ostatecznie znalazła wieczny odpoczynek na Powązkach.

O losie parafii w Horodcu, a tym bardziej dzwonie „Maria” nic nie wiedziano do 2005 roku. Gdzie przetrwał i dlaczego, także. Starannie oczyszczony zawisł w bunkrze-kaplicy na mińskiej Świsłoczy obok trzech innych zapewne także odpowiednio „zorganizowanych”. O dzwonie dowiedzieli się członkowie Stowarzyszenia Rodu Rodziewiczów. Wystąpili do władz RB z propozycją wymiany. Czy do niej dojdzie? Należy wątpić. Jak dotąd (2021) nic o tym nie wiadomo. Za smutny przykład niech posłużą nieudane starania Instytutu Polskiego w Mińsku o pozyskanie kamienia poświęconego Marszałkowi Piłsudskiemu wrastającemu w błoto kołchozowego pola w dawnym powiecie stołpeckim.

Dzwon „Józef” ku czci Marszałka

Miasteczko Iwieniec na skraju Puszczy Nalibockiej to do dzisiaj znaczący ośrodek polskości i katolicyzmu na zachodniej Mińszczyźnie (przed II wojną światową w województwie nowogródzkim). Popowstaniowe kasaty świątyń oraz zapędzanie do prawosławia skończyły się dopiero po 1905 roku. Jak wspominał świadek tamtych wydarzeń Hipolit Korwin Milewski: „[…] Wrażenie pierwszego z tych ukazów, tolerancyjnego, było w pierwszych dniach piorunujące.
W sąsiedniej z moją gminie Nalibockiej, w której, jak mi opowiadał zacny proboszcz Dawidowicz, nie było nawet 5% katolików, w ciągu jednego tygodnia nie zostało jednej prawosławnej duszy prócz popa, lecz i tego godnego kapłana dwie dorosłe córki przyszły za zgodą ojca prosić ks. Dawidowicza, aby je nawrócił na katolicyzm, bo inaczej nie mają nadziei wyjścia za mąż…”.

W Polsce przedrozbiorowej Iwieniec szczycił się dwoma katolickimi świątyniami: barokowym kościołem franciszkańskim i podobnym dominikańskim. Oba skonfiskowano i przekształcono w cerkwie mimo braku wyznawców na tym terenie. Okoliczni Polacy modlili się za każdorazowo jednorazową zgodą władz w odległym drewnianym kościółku we wsi Kamień.

Po roku 1905 dzięki fundacji i wieloletnich zabiegów u władz jakie podjęła para miejscowych ziemian, małżonków Kowerskich wybudowano tutaj neogotycki kościół pw. św. Aleksego. Pan Kowerski użył nie tylko własnego majątku, ale i wpływów jako emerytowany generał imperialny. Świątynia dominikańska spłonęła w czasie I wojny światowej. Kościół franciszkański odzyskano, gdy wróciła Polska. Jako reprezentacyjna i centralna świątynia miasteczka stał się kościołem garnizonowym tutejszego Batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza. Tej swojej świątyni w roku śmierci Marszałka Piłsudskiego żołnierze postanowili zwrócić dzwon.
W 1935 roku wykonała go sławna do dziś istniejąca ludwisarnia Kruszewskich w Węgrowie. Żołnierze pomni dziejów tych ziem, pięknemu ważącemu 1200 kg dzwonowi nadali opisanej na nim następującą dewizę: „Dzwon ten w miejsce skonfiskowanych przez rząd zaborczy w czasie wielkiej wojny w 1917 roku, został ulany w wolnej Ojczyźnie w roku 1935 i poświęcony pamięci Wodza Narodu i wskrzesiciela Państwa Polskiego Pierwszego Marszałka Polski śp. Józefa Piłsudskiego ufundowany przez oficerów, podoficerów i strzelców Garnizonu Korpusu Ochrony Pogranicza w Iwieńcu”.

W cztery lata po tym Iwieniec zajęła Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona, a po dwu latach
-niemieckie wojska hitlerowskie. Po wojnie tutejszą „tradycją” kościoły zamknięto. Wierni odzyskali swoją świątynię zamienioną na filię mińskiej fabryki traktorów dopiero na początku lat 90. XX wieku. Na wieży odzyskanego kościoła w roku 1998 osobiście oglądałem niewielkich rozmiarów sygnaturkę… prawosławną. O losach „Józefa” nikt wówczas nie wspominał.

W 2006 roku podczas prac ziemnych przy kościele odnaleziono historyczny obiekt. Oczyszczony i odnowiony stał kilka tygodni na dziedzińcu, by 9 lipca 2006 r. niemal dokładnie w 70. rocznicę pierwszej konsekracji powrócić na swoje miejsce w wieży kościoła pw. św. Michała -patrona tych ziem. W uroczystościach przywracania dzwonu obok mieszkańców Puszczy Nalibockiej zgromadzili się także przybysze z Węgrowa, w tym potomek ludwisarza z 1935 roku, który ten dzwon odlewał. Uroczystościom przewodniczył syn Ziemi Nalibockiej biskup mińsko-mohylewski Antoni Dziemianko.

Nieliczne wzmianki, które odnotowały uroczystość, podawały sprzeczne okoliczności ukrycia dzwonu a to, że ukryto go w 1939 roku przed Sowietami bądź w 1941 przed Niemcami. Nikt z piszących nie nawiązał do zdarzeń sprzed niemal dokładnie 63 lat. Wówczas, w dn. 19 lipca 1943 roku dzwon z kościoła św. Michała w sam Anioł Pański wezwał miejscowych żołnierzy Armii Krajowej do pierwszego w okupowanej Polsce powstania. Zgrupowanie polskie pobiło garnizon niemiecki i na dwa dni zajęło miasteczko uchodząc następnie do puszczy. To zapewne wówczas ukryto dzwon i zapewne z powodu napiętej sytuacji nikt nie wiedział o tej akcji, a jej bohaterowie najprawdopodobniej zginęli w późniejszych walkach z hitlerowcami i partyzantką sowiecką lub latem 1944 roku, gdy po pokonaniu setek kilometrów niepokonani, stanęli u bram Warszawy, by po wielomiesięcznych walkach na Kresach wziąć udział w drugim, tym razem warszawskim powstaniu.

Habent sua fata libelli, mają i dzwony. O zaledwie dwu z nich sygnalnie wspomnieliśmy. Losy dzwonów polskich dzieliły zawsze losy Polaków. Dzisiaj jeden z ducha i materii polski dzwon bije w zbiałorutenizowanym kościele iwienieckim. Drugi, pamiątka po jednej z najpiękniejszych polskich patriotek, w najdziwniejszym dla siebie miejscu zmuszony jest bić na przebrzmiałą chwałę Sowietów. Obrazowy Finis… na Kresach? Jak się okazuje nie jedyny!

Dzwon „Irena”

Całkiem niedawno w roku 2018 TV Biełsat nadała audycję o odnalezionym w centrum Mińska dzwonie, który na dachu budynku naprzeciwko siedziby KGB nakazał zawiesić Ławrientij Canawa. Dzwon
– jako kurant – połączono z zegarem, bedącym trofeum zdobytym w dawnych Prusach Wschodnich. Dzwonem okazał się być dzwon „Irena” ufundowany przez Miński Pułk Piechoty stacjonujący do II wojny światowej w Mołodecznie. Z zachowanych źródeł wiemy, iż dzwon wisiał w tzw. Bramie Mińskiej na terenie koszar. Z wierzchołka bramy w pogodne wieczory widać było łunę świateł Mińska Litewskiego. Bramę u wierzchołka zdobiła Nike, a napis na zwieńczeniu miał teść: „Bohaterom poległym w obronie Ziemi Mińskiej”. Ten sam napis umieszczono na czaszy dzwonu. Całość czaszy zawiera płaskorzeźbę poległego żołnierza oraz napisy i datę ufundowania. Wisiał w swoim miejscu dokładnie dziesięć lat. Od roku 1929 do roku 1939!

Pułk sformowany w 1919 r. z ochotników – synów Ziemi Mińskiej otrzymał sztandar od mieszkańców miasta. Sztandar wyszyty przez miejscowe Polki opisany był po polsku i białorusku. Sztandar dla ówczesnego 6. Mińskiego Pułku Strzelców wręczony jednostce w roku 1919 przekazał pułkowi przyszły prezydent RP na uchodźctwie Władysław Raczkiewicz. Pułk wszedł w skład Dywizji Litewsko-Białoruskiej gen. Lucjana Żeligowskiego. Walczył dzielnie w obronie Warszawy i w operacji niemeńskiej roku 1920. Zdobył i chronił Wileńszczyznę w okresie tzw. Litwy Środkowej. Po reorganizacji Wojska Polskiego w stanie pokojowym uzyskał nazwę 86. Pułku Piechoty z zachowaniem dawnej tradycji i sztandaru. Sztandar zachował się i jest przechowywany w Muzeum im. Generała Sikorskiego w Londynie. Po dyslokacji z Wilna pułk skierowano do stałego garnizonu w Mołodecznie. Pułk w kampanii wrześniowej 1939 r. walczył w ramach 19 Dywizji Piechoty w składzie Armii „Prusy”.

Jak Sowieci posiedli dzwon? -na razie nie wiemy. Wiemy, gdzie obecnie wisi (wisiał?). Może po ujawnieniu znów go ukryto? Tak czy owak po wojnie przez wiele lat dzwon z dachu wysokiego budynku KGB w Mińsku widział… tym razem Mołodeczno! Fotografia od zachodniej strony jakby symbolicznie ukazuje na tle zdjęcia dzwonu… wieże Czerwonego kościoła, ufundowanego przez małżonków Woyniłłowiczów na cztery lata przed wybuchem I wojny światowej. Takie polskie znaki…

Gdy po doniesieniach Biełsatu w Mińsku rozgorzała dyskusja o dalszych losach znaleziska, zastanawiano się, gdzie ma trafić ta niezwykła pamiątka: czy wrócić do Mołodeczna, czy pozostać w mieście. Nikomu z dyskutujących nie przeszło przez myśl, by zwrócić dzwon Polsce, do muzeum Wojska Polskiego – wszak to polscy żołnierze z własnych składek go ufundowali…