Białoruskie akcenty u Smarzowskiego

W październiku na ekrany polskich kin weszło „Wesele” Wojciecha Smarzowskiego – drugi film reżysera o tym tytule.  Obie produkcje łączą liczne podobieństwa, jednak tym razem akcja rozgrywa się nie w okolicach Krosna, ale na Podlasiu, a dokładniej: w tej jego części, która w latach 1939-1941 stanowiła część BSRS.

Na poziomie  ideologicznym oba „Wesela” podzieliły rodzimą opinię publiczną według stosunku do własnej kondycji: spodobały się nosicielom polskiego kompleksu i zbulwersowały rzeczników narodowej dumy. Ale o ile „jedynka” miała stanowić rozprawę z polską przaśnością i cwaniactwem, o tyle w „dwójce” działa wytoczono o wiele cięższe. Nie anulując powyższych oskarżeń, reżyser dołączył do nich zarzut nieuleczalnej ksenofobii.

Dyżurny temat w tego typu rozważaniach stanowi antysemityzm, dla jednych ciężka choroba polskiej duszy, dla innych zjawisko marginalne, w kontekście II wojny światowej dające się wytłumaczyć współpracą Żydów z NKWD. Niezależnie jednak od przyjętej optyki faktem pozostaje, że wraz z wkroczeniem Niemców na tereny uprzednio okupowane przez  ZSRS, nienawiść wobec starozakonnych potrafiła sięgnąć pułapu fizycznej likwidacji.

I właśnie dla zbudowania opowieści o pogromach – symbolizowanych przez mord w Jedwabnem – potrzebne było Smarzowskiemu Podlasie z jego doświadczeniem „pierwszego Sowieta”. I jakkolwiek znalazło się w tej opowieści miejsce dla Polaka ratującego Żydów (Antek), to jednak musi on wziąć rozbrat z narodową wspólnotą ponieważ tylko poza nią – sugeruje twórca – można zachować duchową przyzwoitość.

Próbował chyba reżyser załagodzić to wrażenie, nakazując jednej z postaci wygłosić sąd zaczerpnięty z wypowiedzi Szewacha Weissa o dwóch polskich stodołach: tej, w której Żydów palono i tej, w której ich ukrywano, ale głos ten w zderzeniu z kontradykcyjną całością  nie posiada wielkiej mocy. Pozostaje wrażenie powszechnego antysemityzmu, który we współczesnej Polsce przybiera postać niechęci np. wobec Azjatów.

W ramach dyskusji o uniwersalnym i partykularnym można upierać się, że „Wesele” stanowi satyrę na Polaków w ogólności – jak gdyby mentalne Podlasie tkwiło w każdym z nas. Tyle tylko, że w zasadzie nie ma po temu racjonalnych przesłanek, a czynnikiem silnie partykularyzującym jest chociażby – to kolejny akcent białoruski –  specyficzna, podlaska odmiana polszczyzny, którą w filmie posługuje się lokalna społeczność czasu wojny.

W jednym z wywiadów Smarzowski powiedział, że szklankę widzi do połowy pustą, a nie pełną, sugerując tym samym, że polski antysemityzm, czy szerzej – ksenofobia, dotyczą umownych 50% społeczeństwa. Tylko dlaczego w takim razie jedyna parta odwołująca się w tej materii do programu prawicy narodowej II RP  – przy założeniu, że odgrywa on decydującą rolę w dniu wyborczym – cieszy się poparciem na poziomie 5-7%?

DSK

Pińsk – wśród błot i moczarów (1)

Równo 100 lat temu, w lutym 1921 r. władze odrodzonej Polski utworzyły województwo poleskie. Na jego stolicę wybrano Pińsk i gdyby nie jedno pechowe wydarzenie, miasto to zapewne pełniłoby swą zaszczytną funkcję do końca II niepodległości – o czym warto pamiętać w tygodniu, w którym przypada 11 listopada.

Ciekawostka nr 1. Jeśli wziąć do ręki jakikolwiek rodzimy atlas historyczny, powinna znaleźć się nim mapa ukazująca Rzeczpospolitą Obojga Narodów u szczytu potęgi terytorialnej, czyli – bez wdawania się w szczegóły – na przełomie 2. i 3. dekady XVII wieku. I wnet okaże się, że geometryczny tego wielkiego państwa przypadał w okolicach Pińska właśnie. Miasta, które nie tylko że nie znajduje się pośrodku współczesnej Polski, ale w ogóle do niej nie należy. To nie jest resentyment – to przyczynek do rozważań, jak niewiele w sensie terytorialnym dzisiejsza Rzeczpospolita ma wspólnego ze swoją pierwszą inkarnacją, zarówno na wschodzie, skąd się wyniosła, jak i na zachodzie – dokąd przybyła.

Ciekawostka nr 2.  Ze względu na swoje centralne położenie, leżący u ujścia Piny do Prypeci Pińsk wydawał się naturalnym kandydatem na stolicę województwa poleskiego, a nawet w pewnym sensie, ze swoim bagienno-błotnym  entourage – jego kwintesencją. Pech chciał, że jeszcze w tym samym, 1921 roku, w sierpniu, ogromny pożar strawił ok. 1/3 substancji miasta. Pińsk stał się niezdatny, by pełnić wyznaczoną mu rolę i w efekcie stolicę województwa przeniesiono do Brześcia. I o ile na zmianie tej skorzystała np. społeczność pobliskiego Kobrynia, o tyle mieszkańcy spod  Dawidgródka musieli w sprawach urzędować przemierzać województwo w całej jego długości.

Ciekawostka nr 3. W marcu 1932 w domu przy ul. Błotnej 43 na świat przyszedł Ryszard Kapuściński, jeden z najwybitniejszych i najbardziej rozpoznawalnych w świecie polskich twórców literackiego reportażu, od tytułu jednej z książek nazywany cesarzem tegoż gatunku. Swoje wspomnienia związane z poleską mikroojczyzną – w tym z wkroczeniem Sowietów w roku 1939 – zawarł w pierwszej części bardzo sprawnie, choć nieco powierzchownie napisanego Imperium. Odwrotnie niż Stanisław Lem, wygnaniec ze Lwowa, który za żadne skarby nie chciał odwiedzić rodzinnego miasta (twierdził, że przynależy ono zamkniętej na głucho przeszłości), Kapuściński do Pińska wracał.

CDN

Kłopotliwa rekonstrukcja

4 listopada zakończył się pierwszy etap odbudowy tzw. Starego Zamku w Grodnie – budowli, której dzieje sięgają wielkiego księcia Witolda, a nawet czasów jeszcze wcześniejszych. Rezultat nie wszystkim przypadł do gustu.

Stary Zamek w Grodnie nie odegrał tak znaczącej roli, co Zamek Nowy – miejsce ostatniego sejmu Rzeczpospolitej oraz zatwierdzenia II rozbioru. Z kolei legenda, jakoby żywota dokonał tu Stefan Batory, nie znajduje jednoznacznego potwierdzenia w źródłach. Niektórzy historycy uważają, że śmieć dosięgła króla w tzw. Batorówce (ob. ul. K. Marksa 1).

Mimo to stara grodzieńska warownia nie zawsze stała na uboczu historii. Za panowania Jana III Sobieskiego (1674-1696) w jej murach odbyły się trzy sesje sejmu walnego, czyli ogólnokrajowego. Ale nie to jest chyba najważniejsze, tym bardziej, że dwa z nich zostały zerwane, jeden jeszcze przed wyborem marszałka – więc nie bardzo jest się czym chwalić.

Tym, co bardziej może, niż wydarzenia dziejowe, podniosłoby wartość architektoniczno-estetyczną zamku jest – tym razem jak najbardziej historyczna – pamięć obiektu utrwalona na dawnych, XVII- i XVIII-wiecznych ilustracjach ukazujących go w pełnej krasie, nadszarpniętej dopiero adaptacją budowli na rosyjskie koszary.

I tu właśnie zaczyna się problem, ponieważ zdaniem części środowiska naukowego, rekonstrukcja, zrealizowana wg. projektu Uładzimira Baczkowa, do udanych nie należy. Jak powiedział historyk, dr Andrej Czerniakiewicz, odtworzony fragment przypomina „zamek z bajki, stworzony dzięki wyobraźni współczesnych architektów”.

Jednym z  koronnych argumentów przeciwko projektowi ma być niewłaściwa forma hełmu nad bramą wjazdową. Ale jeśli porównać jej obecny kształt z pierwowzorem z ryciny T. Makowskiego z roku 1600 – trudno doszukać się większych różnic. Kamień obrazy stanowi również propozycja budowy nieoryginalnego pomieszczenia gospodarczego.

A teraz przypowieść… na czasie. Komu wydaje się, że słuchając najlepszych nawet uczestników Konkursu Chopinowskiego, obcuje z prawdziwą XI-wieczną muzyką, ten jest w błędzie. Z jednego prostego powodu: Chopin prezentował swe utwory na zupełnie inaczej od dzisiejszych Steinwayów, bardziej „klawesynowo”, brzmiących fortepianach Pleyela.

Może zatem nie należy się zżymać, że Zamek Zamkowi nieidentyczny… I z pogodną rezygnacją przyjąć do wiadomości, że nie podobna dwa razy wejść do tej samej rzeki…

DSK

Apetyty białoruskich patriotów w roku 1918

Gdyby narysować kontur współczesnej Białorusi, większość Polaków nie miałaby problemu z przypisaniem go do państwa. Jeśliby naszkicować granice BSRS w okresie od jesieni 1939 do lata 1941, zapewne z miejsca poprawnej odpowiedzi udzieliliby mieszkańcy Podlasia. Mieszkańcy innych regionów Polski niezainteresowani historią mogliby niedowierzać, że Białoruś na zachodzie zaokrągliła się o Białostocczyznę. Jednak zważywszy identyczność granic na innych odcinkach, prawdopodobnie również rozpoznaliby państwo jako takie.

Ale gdyby pokazać rodakom – znowuż: nierozmiłowanym w lokalnych dziejach – bezkontekstowy kontur tegoż kraju w kształcie wymarzonym przez rząd efemerycznej Białoruskiej Republiki Ludowej w roku 1918 – zaczęłyby się schody (zob. ilustracja)

Postulowany zasięg terytorialny Ruthenii Alby nie przypomina niczego, co znane jest z historii, nawet Wielkiego Księstwa Litewskiego – chyba że na południu, gdzie naturalną granicę stanowią bagna Prypeci. Ale już na przykład wżer w arcypolskie Podlasie nie opiera się o granicę między WKL a Koroną – obowiązującą notabene tylko do Unii Lubelskiej, a więcej do roku 1569. Jaka zatem jest podstawa owej, z polskiego punktu widzenia kluczowej, demarkacji?

Jeśli dobrze przypatrzeć się mapie, widać że oprócz granic państwowych – najgrubiej rysowanych – takim samym zresztą systemem kresek i kropek, co dzisiaj – widzimy również obwiedzione czerwienią, ale nieco cieńsze, linie demarkacyjne, jak gdyby drugiej kategorii. To granice dawnych rosyjskich (generał)guberni: wileńskiej, mińskiej, mohylewskiej, etc. Widać na przykład, że Białoruscy niepodległościowcy roku 1918 życzyli sobie przyznania guberni witebskiej, ale bez Rzeczycy, zdominowanej przez ludność łotewską, polską i rosyjską, ale niekoniecznie litewsko-białoruską.

Z dzisiejszego punktu widzenia szokować może żądanie Wilna i Smoleńska. Co do pierwszego pamiętać należy, że ówczesna pamięć i poczucie łączności z dawnym WKL było bardziej dosłowne niż dzisiaj. Nie wyobrażano sobie nowego – starego państwa bez historycznej stolicy. Smoleńsk? Jest i dla tego miasta historyczne uzasadnienie. Zdobył je Witold w roku 1404, utracił Zygmunt stary w 1514, odzyskał Zygmunt III w 1611, a na dobre przegrał Jan II Kazimierz w 1654, co daje w sumie 153 lata przynależności do WKL.

Z minimalnym oburzeniem można and Wisłą potraktować białoruskie roszczenia do Dyneburga w Łatgalii – krainy stanowiącej wspólną własność Korony i Litwy. Uprzejmość nakazywałaby zapytać stronę polską, czy zgadza się na rezygnację ze swoich udziałów w tej ziemi.

DSK

Pułapka Berezyny (4). Ikonografia, cz. 2

Ikonografia polska

Przeglądając katalog najświetniejszych polskich dzieł poświęconych zmaganiom nad Berezyną, wypada zacząć od płótna urodzonego w Grodnie Januarego Suchodolskiego (1797-1875) – twórcy licznych obrazów o tematyce napoleońskiej.

Wskutek zrządzeń losu Suchodolski w zasadzie „musiał” zostać dobrym malarzem-batalistą. Wśród składników owej predestynacji – obok naturalnego talentu – wymienić należy: znajomość z W. Krasińskim, dowódcą pułku szwoleżerów gwardii, epizod żołnierski w powstaniu listopadowym , paryskie studia pod okiem mistrza – H. Verneta, jak również silnie oddziałowujące na młodego człowieka spotkanie z pokonanym Cesarzem w grudniu 1812.

„Przejście wojsk Napoleona przez Berezynę” namalował w II poł. stulecia, będąc już artystą dojrzałym. O obrazie tym, zdobiącym kolekcję MNP, pięknie pisał Adam Paczuski:

„To obraz klęski, która była jednym z najświetniejszych sukcesów strategicznych Napoleona. „Przejście przez Berezynę” Suchodolskiego należy prawdopodobnie do najwierniejszych przedstawień tego wydarzenia, gdyż zostało oparte na szkicach z natury jednego z jej uczestników. Jest także najlepszym chyba obrazem malarza, który przez długie lata uznawany był za pierwszego ilustratora narodowych dziejów”[1].

O ile dzieło Suchodolskiego można podziwiać w oryginalnej postaci, o tyle sprawa ma się zupełnie inaczej w przypadku  równie świetnej „Panoramy Berezyny”, malowanej przez Wojciecha Kossaka wespół z Julianem Fałatem, ukończonej w roku 1896, zaprezentowanej publicznie w Warszawie, a następnie… pociętej na kawałki – bynajmniej nie wskutek działalności zaborcy lub też w zamęcie którejś z wojen światowych, ale dlatego, że taka była powszechna praktyka. Zostały po niej fragmenty (nie wszystkie) oraz garść fotografii wykonanych przed fragmentaryzacją….

Całości zatem zobaczyć nie sposób. Można jednak o jej kształcie wyrobić sobie częściowy sąd w oparciu o fragmenty łatwo dostępnych Wspomnień W. Kossaka – w tym celu należy sięgnąć do rozdziału „Berlin (1894-1902)”. A oto fragment:

„Zapoznałem się z tematem jak najdokładniej, będąc za kompozycję figuralną sam odpowiedzialny, bo Fałat pejzaż i jeden most sobie wybrał. Zdecydowałem się z tej trzydniowej tragedii dziejowej wybrać dzień drugi i drugą godzinę po południu.Szło więc teraz o to, aby stanąwszy na terenie wybrać miejsce, z którego publiczność ma oglądać panoramę i aby na każdym punkcie widnokręgu działo się to, co w rzeczywistości dnia tego się działo”[2].

Dominik Szczęsny-Kostanecki


[1] https://napoleon.org.pl/index.php/muzy-na-uslugach-empire-u/epoka-empire-pedzlem-malowana/242-suchodolskiego-przejscie-przez-berezyne [data akcesu: 23.11.2021].

[2] W. Kossak, Wspomnienia, Warszawa 1973, s. 103-4.

Pułapka Berezyny (3). Ikonografia, cz. 1

Przeprawa wojsk napoleońskich przez Berezynę w listopadzie 1812 roku, jak również towarzysząca jej bitwa z Rosjanami, wywołując silny rezonans w kulturze europejskiej, doczekały się licznych przedstawień artystycznych, w tym wielu udanych, niekiedy nawet – wybitnych.

Jakkolwiek katastrofa Wielkiej Armii w oczywisty sposób, w zgodzie ze sformułowaną m.in. przez Jacques-Oliviera Boudona zasadą Napoléon ne laisse pas indifférent (Napoleon nie pozostawia obojętnym) wywołała w Europie żywe reakcje, zwłaszcza wśród narodów najmocniej emocjonalnie zaangażowanych w konflikt roku 1812, odczucia te, nie sprowadzając się do zwykłej opozycji poczucia klęski i tryumfu, w swej różnorodności dostarczają wniosków całkiem nieoczywistych.

Ikonografia rosyjska (radziecka)

Przede wszystkim zadziwia ubóstwo wyobrażeń rosyjskich. Nie iżby nie posiadano w swych kolekcjach stosownych obrazów – np. w Ermitażu, czy w Muzeum Moskiewskiego Kremla – są to jednak dzieła artystów pochodzących z Europy łacińskiej, w tym z Polski, o czym będzie mowa w następnym artykule. Powody tego stanu rzeczy, jak się wydaje, można wskazać dwa. Po pierwsze w przeciwieństwie do oczekujących na przejście Berezyny Francuzów i ich sojuszników, Rosjanie – wśród których mogliby się znaleźć malarze pragnący uwiecznić to wydarzenie – nie byli jego świadkami. Po wtóre przeprawa i towarzysząca jej bitwa nie posiadała dla nich walorów oczywistego zwycięstwa; Napoleonowi wszak udało się wymknąć z okrążenia i wyprowadzić szczątki Wielkiej Armii na zachód.

Interesującym przykładem rosyjskiej pamięci historycznej ujętej w formę ikonograficzną jest okolicznościowa moneta o nominale 5 rubli, wyemitowana z okazji 200. rocznicy kampanii 1812 roku. Na rewersie uwidoczniono monument stojący w miejscu przeprawy oraz okalający go napis: „Сражение при Березине. Отечественная война 1812 года” (Bitwa przy Berezynie. Wojna Ojczyźniana 1812 roku). Co ciekawe, wymowa uwidocznionego w centrum numizmatu pomnika daleka jest od hurrapatriotyczno-imperialnego zadęcia znanego chociażby z II wojny światowej. Zdobią go inskrypcje: białoruska i francuska, z których ta druga głosi: „Ici l’Armée de Napoléon a franchi la Bérezina 26-29 novembre 1812. Hommage aux soldats qui disparurent alors” (W tym miejscu Armia Napoleona przekroczyła Berezynę 26-29 listopada 1812. Cześć żołnierzom, którzy wówczas odeszli).

Oczywiście nie należy się łudzić, że Rosjanie ową komemorację erygowali sumptu suo: została ona wzniesiona pod auspicjami Centre d’études napoléoniens w Paryżu. Niemniej jednak treść napisu, jak i obecność napoleońskiego orła, cesarskiego „N” oraz paru innych jeszcze elementów wskazujących na pamięć o najeźdźcach „russkiego mira” może zadziwiać – jeśli pominąć ważną informację, że monument powstał w roku 1992, w wolnej Białorusi.

Ciąg dalszy nastąpi.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Pułapka Berezyny (2). Heroiczny bój o ocalenie

Koniec listopada 1812 roku, okolice Borysowa… Napoleon, opracowawszy plan przeprawy przez Berezynę – stanowiącej jedyny możliwy ratunek dla pozostałości Wielkiej Armii – musiał go jeszcze wdrożyć w życie. Nie było to zadaniem łatwym.

23 listopada wydarzenia potoczyły się dokładnie tak, jak przewidział „mały kapral”: dzięki działaniom  marszałka Oudinota i gen. Dąbrowskiego Rosjanie Cziczagowa zostali wyparci z lewobrzeżnego Borysowa, jednak podczas ewakuacji spalili jedyny w okolicy most na Berezynie. Szczęście w nieszczęściu, taki rozwój wypadków dawał Francuzom wytchnienie od armii dunajskiej – dopóki znajdowali się na wschód od rzeki.

Jednocześnie grupie zwiadowców udało się znaleźć w rozmarzniętej Berezynie dogodny bród. Znajdował się on kilkanaście kilometrów na północ od Borysowa, naprzeciw miejscowości Studzianka. Inżynierowie i saperzy – w tym dający w tej kampanii liczne dowody najwyższego poświęcenia Polacy – pod komendą gen. Eblé natychmiast przystąpili do budowy dwóch mostów, na potrzeby których rozebrano okoliczną cerkiewkę.

Ze względu na skrajnie niską temperaturę powietrza, a zwłaszcza wody,  wielu budowniczych stojących w Berezynie po pas – w tym również gen. Eblé – przypłaciło swą ofiarność życiem… Dodatkowy problem stanowiła kra, która pojawiła się wskutek stajania rzeki. Dodajmy, że bryły lodu musiały być naprawdę pokaźne solidne, skoro ich napór sprawił, że jeden z mostów zrywał się ponoć czterokrotnie.

Wielka Armia – licząca w tym momencie nie więcej niż 27 tys. żołnierzy – poczęła przeprawiać się przez rzekę 26 listopada. Czy mosty wytrzymają? Wytrzymały. Pierwszy sukces. Drugim – dzięki Oudinotowi – było wyprowadzenie Cziczagowa w pole. Niezbyt rozgarnięty generał najpierw pomylił kierunki, udając się na południe od Borysowa, a kiedy wreszcie dotarł naprzeciw Studzianki, przeciwnik pilnował już prawego brzegu.

Tymczasem marszałek Victor stawał na głowie, by nie dopuścić Wittgensteina do miejsca przeprawy, a polscy generałowie – by utrzymać przyczółek. 29 listopada, ok. godziny 8-9 rano, po tym jak WA – osobno piechota, osobno artyleria i ekwipaże – przeszła Berezynę, Napoleon nakazał spalić mosty, przez które, jak pisze znawca tamtych wydarzeń Robert Bielecki, „zdążył przejść jeszcze nocą Victor”. Droga na zachód została odblokowana.

Na koniec – słowo komentarza. W języku francuskim termin la Bérézina stanowi synonim klęski. Trudno o głupszą asocjację! Fakt, iż okrążonemu z czterech stron Napoleonowi udało się wydostać z okrążenia, stanowi majstersztyk sztuki wojskowej. Gdyby coś poszło nie tak, Cesarz Francuzów dostałby się do niewoli, a fakt ten położyłby koniec wspaniałej epopei nie pod Waterloo, ale trzy lata wcześniej.

Ciąg dalszy nastąpi.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Pułapka Berezyny (1). Sytuacja bez wyjścia?

Pod koniec listopada 1812 r. wracające z Moskwy oddziały napoleońskiej Wielkiej znalazły się w krytycznym położeniu. Okrążone przez Rosjan napotkały na swej drodze niezamarzniętą Berezynę…

W drugiej połowie października „roku owego” – jak pisze Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” – nie doczekawszy się podjęcia przez cara Aleksandra I pertraktacji pokojowych, a także w obliczu innych, niesprzyjających okoliczności, Napoleon zdecydował się opuścić Moskwę i wrócić na zachód z ewentualnym zamiarem dokończenia kampanii w roku następnym.

Zmagając się z mrozem, szarpiącymi wycieńczone wojsko oddziałami przeciwnika i głodem (wracano ogołoconym uprzednio północnym traktem smoleńskim), minąwszy Smoleńsk i Orszę, Cesarz Francuzów zorientował się 22 listopada, że Rosjanie gen. Czciczagowa zablokowali mu drogę odwrotu na wysokości Borysowa. Było to o tyle istotne, że właśnie tutaj zamierzał przeprawić się przez Berezynę.

Sytuacja Wielkiej Armii wyglądała doprawdy dramatycznie. Gdyby chociaż wspomniany Cziczagow stanowił jedyne zagrożenie, wówczas Napoleon skierowałby się na północ lub południe i przekroczył rzekę w innym miejscu, a w najgorszym razie cofnął.

Było to jednak nierealne, albowiem od północy nacierał na niego generał Wittgenstein, natomiast od południa drogę blokowali Kozacy generała Płatowa. Odwrót – czyli ponowny marsz na wschód – również nie wchodził w grę, bowiem w ślad za Francuzami, nieco na południe, podążał głównodowodzący Michaił Kutuzow. Okrążony z czterech stron Napoleon znalazł się w matni. Tragiczne położenie nie odebrało mu jednak jasności rozumowania…

Do walki z Cziczagowem o odzyskanie Borysowa rzucił resztki II korpusu marszałka Oudinota wspomagane przez dywizję Jana Henryka Dąbrowskiego. Zdawał sobie jednak sprawę, że gdyby nawet udało się opanować miasteczko , to i tak odchodzący na zachód Rosjanie najprawdopodobniej będą mieli dość czasu, by spalić most, a tym samym – uniemożliwić przeprawę. Dlatego też równolegle opracował plan B.

Jego istota polegała na tym, by „wymacać” bród na północ od Borysowa – dostatecznie daleko, żeby wywieźć w pole Cziczagowa, a jednocześnie na tyle blisko, by nie spotkać nadciagającego Wittgensteina, którego pochód zamierzał zresztą, jak długo się da, spowalniać pozostałościami IX korpusu marszałka Victora…

Ciąg dalszy nastąpi.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

O międzywojennym Grodnie

Przyznaję, że cni się nam do Grodna. I bynajmniej nie dlatego, że było to przed wojną miasto powiatowe w województwie białostockim, i także nie dlatego, że w latach 1843-1915 Białystok wraz z powiatem macierzystym oraz powiatami bielsko- podlaskim i sokólskim należał do guberni grodzieńskiej Cesarstwa Rosyjskiego.

Wspominamy mile nasze dość częste pobyty w grodzie Batorowym, kwerendy w tamtejszym archiwach i bibliotekach, spacery po zaułkach i ulicach z Sowiecką (Dominikańską) na czele. Grodno, jak każde miasto, miało swe wzloty i upadki, przeżyło też wiele dramatów. Rozwijało się dynamicznie, gdy – niezależnie od władzy państwowej – mogło w czasach pokoju otwierać się na kontakty we wszystkich kierunkach świata.

Użyłem liczby mnogiej (nam się ckni), ale pisać chcę o doktorze Janie (tego imienia używa rzadko) Jerzym Milewskim, obecnie już historyku seniorze. Pan Jurek często głosił słowo historyczne na sesjach w Grodnie, uczestniczył
w obchodach rocznic dziejowych, prowadził rozmowy w gronie ba- daczy, Białorusinów i Polaków. Ma w Grodnie przyjaciół i polemistów, bo nauka bez swobodnej dyskusji śmieszy jak pływanie na piasku.

Synagoga Chóralna

Artykuł ten nie będzie jednak o naszych wrażeniach z Grodna (może i szkoda), ale o książce, którą dr Milewski właśnie wydał. Nosi ona tytuł: Z dziejów Grodna w okresie międzywojennym i zawiera w większości teksty już publikowane, jednak rozproszone w tomikach pokonferencyjnych, wydawanych po obu stronach granicy. Dodam jeszcze, że kolega Milewski jest współautorem monografii: Grodno X-XX. Królewskie miasto z prowincjonalnym losem, wydanej w 2014 roku.

Grodno – miasto i ludność

To tytuł rozdziału rozpoczynającego tomik. Grodno liczyło w 1928 roku 1554 ha (15,5 km2), z cze- go około 64% stanowiły: grunty orne i pastwiska, ogrody warzywne i owocowe, tereny wodne, parki i zieleńce oraz tereny zalesione. W takim mieście żyło się zdrowo, co wcale nie znaczy, że radość była udziałem wszystkich mieszkańców. Powierzchnia zabudowana z ulica- mi i placami publicznymi – pomijam: cmentarze, tereny wojskowe, kolejowe, boiska, nieużytki – stanowiła tylko 148,5 ha. Tylko, ale jakże cudownie usytuowane było centrum, z cennymi zabytkami, piękną architekturą. Zachwycały i niektóre peryferia schodzące do Niemna oraz leżące nad Horodniczanką. W ostatnich latach II RP starano się zwiększyć obszar miasta, w 1937 roku dołączono ko- lejne obrzeża, między innymi uroczysko Sekret. Według oficjalnych danych 1938 roku w Grodnie na powierzchni 19,1 km2 mieszkało około 58 tys. osób, ale dr Milewski uważa te dane za zawyżone.

Kontrowersje budził i budzi ówczesny podział narodowościowy mieszkańców, najdokładniej znany ze spisu 1931 roku: 47% Polacy (napływali z okolicznych wiosek), 42% Żydzi (bez wątpienia ten wskaźnik malał), 7,5% Rosjanie (też z tendencją malejącą), 2,5% Białorusini (i tutejsi). Łatwiej było określić strukturę wyznaniową: katolicy 43,5%, wyznawcy mojżeszowi 42,5%, prawosławni 12,5%, ewangelicy (nie tylko Niemcy), nie- liczni mahometanie (Tatarzy).

Grodzieńska „mała wieża Babel”

W anonsowanym tomiku autor często wraca do kwestii narodowościowych. Przypomniał między innymi ustalenia Tatiany Kozak, że w Grodnie przedwojennym ukazały się 24 czasopisma i jednodniówki w języku polskim, a także 11

tytułów w jidysz, 9 w języku białoruskim i trzy w rosyjskim. Na podstawie wspomnień można udowadniać, że postępowała polonizacja, jak i że utrzymywały się odmienności pochodzenia wschodniego. Miejscowi kupcy oraz rzemieślnicy żydowscy rozmawiali między sobą żargonem (jidysz), klientów zaś obsługiwali w ich mowie, no może ciut zniekształconej. Anna Sobolewska wspominała z kolei, że jej rodzice mówili po rosyjsku, gdy zaś ojciec wołał córkę po swojemu, by poszła do domu, to dzieci sąsiadów krzyczały przez parkan: „Idź już do domu, kacapko”.

Panorama Grodna. Lata 30.

Czy Grodno znajdowało się na drodze do wielokulturowości?
Polecam rozdział pod takim tytułem, ciekawy, bogaty w fakty… i nie zwierający jednoznacznej odpowiedzi na powyższe pytanie. Autor wskazuje i na inne kwestie grodzieńskie wymagające dalszych ba- dań oraz podaje zaskakujące fakty.
Nagrodę Literacką Miasta Grodna imienia Elizy Orzeszkowej Rada Miejska ustanowiła w 1928 roku, jednak jej wręczenie profesorowi wieleńskiego Uniwersytetu Stefana Batorego Marianowi Zdziechowskiemu nastąpiło dopiero w 1936 roku. Laureat w przemówieniu powiedział, że „Eliza Orzeszkowa nie mogłaby pogodzić się z rozpętanym «anty», które zapanowało powszechnie”. Prof. Zdziechowski nie sprecyzował, czy miał na myśli antysemityzm szalejący w Niemczech i Rosji sowieckiej, czy raczej wydarzenia w Polsce i w Grodnie, gdzie kilka miesięcy wcześniej dokonano zamachu bombowego na budynek żydowskiego Towarzystwa Ochrony Zdrowia.

Białystok i Grodno

Jak jest dzisiaj – każdy widzi, choć nie każdy zachowuje obiektywizm w ocenach. Oba miasta miały do wojny podobną strukturę narodowościowo-wyznaniową i społeczno-zawodową. „Grodno, nie bez powodów, uważało się za ważne centrum kulturalne, na pewno ważniejsze niż Białystok. Było ono w bezpośrednim oddziaływaniu Wilna i stamtąd czerpało inspiracje”. Józef Piłsudski, podróżując z Warszawy do ukochanego Wilna, bez żalu przesypiał przejazd przez Białystok, ale kazał się budzić adiutantowi przed Grodnem. Marszałek otwierał okno, patrząc z góry na Niemen cieszył oczy i wchłaniał zapachy kresowe. Za- chwyty nad pięknem Grodna pewnie denerwowały z lekka co poniektórych notabli białostockich, ale mieszkańcy znad rzeczki Białki lubili jeździć do miasta królów polskich oraz Elizy Orzeszkowej.
Niektórzy wybierali się do „perły nadniemeńskiej” rowerami.

„Najłatwiej zmierzyć efekty rywalizacji w sporcie. W jednych dyscyplinach przeważało Grodno (szermierka, wioślarstwo), w innych – Białystok (lekka atletyka, zapasy), a jednak w najważniejszej – piłce nożnej – zdecydowanie dominowało Grodno. Na jedenaście rozegranych mistrzostw okręgu białostockiego aż osiem razy triumfował WKS [Wojskowy Klub Sportowy] 76 pp w Grodnie, raz zespół „Cresovii” Grodno oraz po razie WKS 42 pp w Białymstoku i drużyna «Warmii» Grajewo”. Rozgrywek ligowych w hokeja na lodzie jeszcze nie prowadzono.

Grodno w okresie międzywojennym nie mieściło się w gorsecie miasta powiatowego. Miejscowe elity dawały temu wyraz zwłaszcza w działalności na polu kulturalno-oświatowym”. Co pewien czas odżywały i pogłoski o przeniesieniu do Grodna stolicy województwa białostockiego, a dyrektor Muzeum Grodzieńskie- go i badacz dziejów miasta Józef Jodkowski marzył, by odnawiany Stary Zamek (nie mylić z Nowym, w którym przyjęto w 1793 roku II rozbiór Rzeczypospolitej Obojga Narodów) stał się – jako Wawel Nadniemeński – jedną z rezydencji głowy państwa.

Wybrane wątki

Nie mam możliwości, by nawet w wielkim skrócie zaprezentować kolejne rozdziały składające się na tomik autorstwa J. J. Milewskiego. Zarazem obawiam się, że Państwo nie będziecie mieli możliwości do- trzeć do tej bez wątpliwości wartościowej publikacji, bo ukazała się w małym nakładzie i dzięki białostockiemu Polskiemu Towarzystwu Historycznemu, a nie renomowanej oficynie wydawniczej.

Oto inne jeszcze tematy podjęte przez Pana Jurka: kobiety w życiu Grodna (niezbyt udanie garnęły się do polityki, natomiast „bardzo okazale wyglądał ich udział w organizacji życia kulturalno-oświatowego, a także działalności dobro- czynnej”), dokonania archiwistki i działaczki społecznej Janiny Kozłowskiej-Studnickiej (została wy- wieziona na Syberię), oficerowie lat trzydziestych w silnym garnizonie z Dowództwem Okręgu Korpusu III (wyróżnił się gen. Franciszek Kleeberg). Polecam i rozdział: Stefan Batory w tradycji Grodna lat 1919- 1939 („Stefan Batory był królem Rzeczypospolitej, a więc nie tylko Polaków, ale i innych narodów, w tym mieszkańców Wielkiego Księstwa Litewskiego – Litwinów, Białorusinów”).

Tom kończy krótki epilog zatytułowany Pomiędzy czerwoną gwiazdą a swastyką, czyli grodzieński okres 1939-1941. Natomiast tenże epilog zamyka cytat Zachara Szybieki, autora Historii Białorusi 1795-2000 (Lublin 2002): „Wschodni Białorusini mimowolnie wprowadzili w błąd swoich rodaków z zachodu, proponując im zamiast niepodległości moskiewską niewolę”.

Omawiana publikacja: Jan Jerzy Milewski, Z dziejów Grodna w okresie międzywojennym, Białystok, Polskie Towarzystwo Historyczne – Oddział w Białymstoku, 2021 –

Polscy innowatorzy zmienili świat

Dzięki Polakom rozwinęła się elektronika, chemia, przemysł lotniczy. Polacy skonstruowali ręczne wykrywacze min i rozszyfrowali niemiecką Enigmę, dzięki czemu szybciej skończyła się II wojna światowa.

Gdy na początku lat 80. XX wieku cały świat patrzył na zmagania „Solidarności” w Polsce, a na czołówkach gazet pojawiało się imię Jana Pawła II, tylko nieliczni wiedzieli, że 90 proc. produkcji stali nierdzewnej, z którą na co dzień styka się niemal każdy, nawet we własnej kuchni, powstaje z wykorzystaniem technologii opracowanych przez mieszkającego w Stanach Zjednoczonych polskiego inżyniera Tadeusza Sendzimira, nazywanego „Edisonem metalurgii”.

Nie tylko na świecie, ale i w Polsce wiedza o naszym wkładzie w rozwój techniki czy badania naukowe – a wiele z nich zapoczątkowało rozwój przemysłu naftowego, elektroniki, łączności bezprzewodowej i nowoczesnego przemysłu chemicznego – jest niewielka, co wynika z dwóch powodów.

Po pierwsze, system komunistyczny skazywał na zapomnienie Polaków pozostałych na emigracji, odnoszących tam sukcesy o nierzadko światowym znaczeniu. Po wtóre zaś, w następstwie historii ostatnich trzech stuleci narodową pamięcią i społeczną świadomością zawładnęli bohaterowie zmagań o wolność, pozostawiając w cieniu tych, którzy największe zwycięstwa odnosili w laboratoriach i na placach budów. Przez ponad dwieście lat Polacy pozbawieni byli niepodległego państwa, pięć kolejnych pokoleń żyło pod zaborami, po krótkiej pauzie dziejowej w dwudziestoleciu międzywojennym Rzeczpospolita znalazła się w czasie II wojny światowej pod niemiecką i sowiecką okupacją, a od 1944 roku pod rządami reżimu komunistycznego.

Zaborcze i okupacyjne represje zawsze uderzały w szkolnictwo, a w konsekwencji w naukę. Pogrążone w niewoli społeczeństwo nie miało możliwości rozwoju, popadało więc w gospodarcze zacofanie. Gdy w Londynie w styczniu 1863 roku pierwsi pasażerowie wsiadali do podziemnej linii metra, w Polsce rozpoczynało się powstanie styczniowe przeciwko Rosji.

Podczas gdy powszechnie znany jest Józef Piłsudski, symbol odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku i jej obrony w wojnie z bolszewikami w latach 1919-1920, tylko niewielu słyszało o osiągnięciach jego brata Bronisława. Zesłany na Syberię, za udział w zamachu na rosyjskiego cara, prowadził badania ludu Ajnów na Sachalinie i dołączył do wielu badaczy Syberii, których nazwiska odnajdujemy dzisiaj na mapach i w publikacjach naukowych. Na ich cześć nazwano góry: Czerskiego, Dybowskiego, Czekanowskiego. W dalekim Chile w wielu miejscach natkniemy się na świadectwa pamięci o geologu, mineralogu, inżynierze Ignacym Domeyce – emigrancie zmuszonym do opuszczenia ojczyzny po klęsce powstania listopadowego. W Peru czy Ekwadorze nie zapomniano o Erneście Malinowskim, projektancie Centralnej Kolei Transandyjskiej – najwyżej położonego szlaku kolejowego.

Ernest Malinowski. 1890 r.

Odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 roku stworzyło uczonym możliwość pracy dla ojczyzny, która stanęła przed wielkimi wyzwaniami. W ciągu zaledwie dwudziestu lat wolności udało się w znacznej mierze odbudować kraj, a polscy naukowcy zasłynęli w świecie w niejednej dziedzinie.

Międzynarodowe sukcesy odnosili m.in. konstruktorzy samolotów. Jeden z nich, 26-letni inż. Zygmunt Puławski, zbudował samolot P-1, okrzyknięty najlepszym prototypem samolotu myśliwskiego. Przyjęte przez Puławskiego rozwiązania określono jako lotniczą rewolucję. Kształt skrzydeł P-1, nazwanych „polskim płatem”, trafił do wszystkich podręczników aerodynamiki. Najnowocześniejszy model bombowca, legendarny P-37 „Łoś”, uznany za jeden z najlepszych bombowców świata na Międzynarodowym Salonie Lotniczym w Paryżu, skonstruował inż. Jerzy Dąbrowski. Po II wojnie światowej Dąbrowski pracował nad budową statków kosmicznych w zakładach Boeinga w Seattle.

W 1927 roku pierwsze litery nazwisk trójki inżynierów: Stanisława Wojciecha Rogalskiego, Stanisława Wigury i Jerzego Drzewieckiego dały nazwę serii małych samolotów „RWD” (do wybuchu II wojny światowej 23 typy). Spośród tych konstruktorów największą sławę zdobył inż. Rogalski – Amerykanie wykorzystali jego rozwiązania przy budowie statku kosmicznego Apollo. Z podręcznika aerodynamiki jego autorstwa uczyli się amerykańscy studenci.

Konstruktorzy lotniczy Jerzy Drzewiecki i Stanisław Rogalski. Fot. ze zbiorów NAC

Wybitnemu chemikowi Janowi Czochralskiemu międzynarodowe uznanie przyniosło opracowanie metody otrzymywania monokryształów, nazwanej od jego nazwiska metodą Czochralskiego. Jego osiągnięcie umożliwiło rozwój elektroniki. Do dzisiaj jest najczęściej cytowanym polskim uczonym na świecie. Do ojczyzny przyjechał z Niemiec na zaproszenie prezydenta Mościckiego, także wybitnego uczonego, wynalazcy i pioniera polskiego przemysłu chemicznego.

Ignacy Mościcki opracował bardzo tanią metodę otrzymywania kwasu azotowego, wykorzystywanego w przemyśle farmaceutycznym i zbrojeniowym. Zbudował kondensatory wysokiego napięcia i tzw. baterie kondensatorów szklanych, stosowanych w łączności radiowej.  Używała ich m.in. armia szwajcarska, zostały też zainstalowane w urządzeniach nadawczych na wieży Eiffla. To Mościcki opracował, stosowany w całej Europie, sposób zabezpieczania sieci przewodów elektrycznych przed niszczącym działaniem wyładowań elektrycznych.

Po wybuchu II wojny światowej Polska stawiła wrogom opór w kraju i na wszystkich frontach, co na trwałe wpisało się w narodową pamięć. Nie zachowały się w niej natomiast nazwiska uczonych. Do wyjątków należy trójka polskich matematyków z Uniwersytetu Poznańskiego, którzy jeszcze przed wojną złamali kody tajnej niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma: Marian Rejewski, Józef Różycki i Henryk Zygalski. Wyniki prac polskich kryptologów zostały przekazane w lipcu 1939 roku wywiadom brytyjskiemu i francuskiemu. W czasie wojny tylko w Wielkiej Brytanii znalazło się około pięciu tysięcy polskich inżynierów, którzy pracowali m.in. w przemyśle zbrojeniowym. Wielu uczonych wybuch wojny zastał w innych krajach. Ich wynalazki i prace miały istotny wpływ na zwycięstwa aliantów. Twórcą najsłynniejszego radiotelefonu świata walkie-talkie, używanego przez armię amerykańską, jest inż. Henryk Magnuski. Ręczny wykrywacz min, „Polish mine detector”, zastosowany po raz pierwszy w bitwie pod Al-Alamajn, a później wykorzystywany jeszcze przez kilkadziesiąt lat, skonstruował inż. Józef Kosacki.

Po wojnie wielu naukowców nie mogło wrócić do komunistycznej Polski. Poza wspomnianymi inżynierami Dąbrowskim i Rogalskim w Stanach Zjednoczonych Stanisław Ulam był członkiem zespołu pracującego nad bombą termojądrową. Inżynier Mieczysław Bekker ma swój udział w budowie pojazdu księżycowego w programie Apollo, a gen. inż. Zdzisław Starostecki skonstruował głowicę pocisku „Patriot”.

Dwoma Oscarami za wkład technologiczny w rozwój techniki filmowej amerykańska Akademia Filmowa uhonorowała Stefana Kudelskiego, twórcę magnetofonu Nagra – technologicznej rewelacji lat 60. XX wieku. Stefan Kudelski, przedostawszy się z rodzicami po wybuchu II wojny światowej do Francji, osiadł w Szwajcarii, gdzie opracował wynalazek, który stał się – dzięki wyjątkowo wysokiej jakości dźwięku i ułatwieniu synchronizacji dźwięku z obrazem w procesie postprodukcji – podstawowym typem magnetofonu używanym w radiu, telewizji i studiach filmowych na całym świecie do końca lat 90. XX wieku.

Wielu pokoleniom naukowców doskonale znany jest Wacław Szybalski, pionier nowoczesnej biologii molekularnej. Opuścił Polskę w 1949 roku, by osiąść w Stanach Zjednoczonych. Zmarły w 2020 roku profesor Uniwersytetu Wisconsin w Madison dokonał odkryć, które zdaniem specjalistów lokować go powinny w gronie laureatów Nagrody Nobla. Jeszcze jeden z polskich naukowców kładących w XX wieku teoretyczne i praktyczne fundamenty współczesnych technologii.

Tekst publikowany równocześnie w polskim miesięczniku opinii „Wszystko co Najważniejsze” w ramach projektu realizowanego z Instytutem Pamięci Narodowej oraz Narodowym Bankiem Polskim.

Jarosław Szarek – historyk, prezes Instytutu Pamięci Narodowej w latach 2016-2021