Deportacja druga – 13 kwietnia 1940 roku

W kwietniu 1940 roku nastąpiła nowa fala aresztowań i deportacji Polaków na wschód. Sowieci nadal kierowali się zbiorową odpowiedzialnością przesiedlając przymusowo całe rodziny z tzw. Zachodniej Białorusi i Ukrainy.

Podstawę prawną kwietniowych deportacji stanowiła decyzja RKL ZSRR oraz KC WKP(b) z dnia 2 marca 1940 r. o oczyszczeniu terenu z wrogów narodu oraz osób zagrażających bezpieczeństwu państwa. I Sekretarz KP(b) Ukrainy Nikita Chruszczow oraz szef NKWD Ł. Beria przeforsowali dodatkowo wniosek, w którym zaproponowali oczyszczenie z ludności 800 metrowego pasa przygranicznego pomiędzy Związkiem Sowieckim a Niemcami. Planowano także deportować w stepy Kazachstanu 22-25 tys. rodzin.

Kwietniowa fala wywózek w głąb ZSRR miała przede wszystkim uderzyć w polską inteligencję oraz rodziny osób poszukujących swoich bliskich, którzy po 17 września 1939 r. dostali się do niewoli jako jeńcy wojenni lub zostali z różnych przyczyn aresztowani i wywiezieni do obozów pracy. Sowieci chcieli jak najszybciej rozproszyć po Syberii rodziny oficerów polskich, które jako „administratiwno-wysłannyje” nie mogły upomnieć się o nich oraz zatrzeć ślady pod przyszłą Zbrodnię Katyńską. Znaczenie miało również to, że za pomocą jednego dekretu usuwano bezpowrotnie najbardziej niepożądane warstwy społeczeństwa polskiego o silnych korzeniach patriotycznych oraz pozyskiwano za darmo na rzecz państwa radzieckiego ich ziemię i majątki.

5 marca 1940 r. Biuro Polityczne KC WKP(b) podjęło decyzję w sprawie losu uwięzionych 14552 polskich jeńców wojennych z obozów w Ostaszkowie, Starobielsku i Kozielsku oraz rozstrzelaniu 3424 więźniów przetrzymywanych na Ukrainie i 3880 na Białorusi. Dwa dni później Ł. Beria wydał zarządzenie w sprawie utworzenia trójek operacyjnych oraz rozpoczęcia przygotowań deportacyjnych. Opracowany miał być również szczegółowy spis oficerów polskich, którzy byli przetrzymywani w obozach.

Spis deportowanych był niezwykle starannie przygotowany przez służby NKWD. Sowieci chcieli w ten sposób uniknąć błędów, jakie zostały popełnione w lutym 1940 r. (zaplanowana ilość osób do deportacji była znacznie większa od tej, która w rzeczywistości została przymusowo przesiedlona). Instrukcje opatrzone klauzulą „tajne” określały czas, miejsce i środki, jakich należało użyć w trakcie wywózki, przy czym wyraźnie opisywały, że za członków rodziny należy uważać: żonę, dzieci, rodziców, braci, siostry – jeśli przebywają we wspólnym gospodarstwie.

Niemiecko-francuska delegacja nad grobami polskich generałów Mieczysława Smorawińskiego i Bronisława Bohaterewicza. Katyń 1943. Fot.
ze zbiorów Bundesarchiv

Po ustaleniu przez trójki operacyjne dokładnego adresu zamieszkania oraz przeprowadzeniu spisu niezbędnych danych, listy osób przewidzianych do deportacji trafiały do naczelników NKWD, a następnie do rejonowych trójek operacyjnych, których zadaniem było precyzyjne zaplanowanie liczby eszelonów oraz opracowanie logistyki transportowanych składów. Następnie raporty przekazywane były szefom NKWD na Ukrainie i Białorusi – I. Sierowowi i Ł. Canawie, którzy przesyłali je do zaakceptowania RKL ZSRR oraz KC WKP(b) w Moskwie.

Dobra materialne przesiedleńców podlegały konfiskacie na rzecz państwa radzieckiego, a wysiedlani mogli zabrać ze sobą bagaż w postaci rzeczy osobistych nie większy jak 100 kg na jedną osobę. Podobnie jak podczas pierwszej deportacji domy i mieszkania w większości przypadków zostały przekształcone na siedziby miejscowych organów bezpieczeństwa lub mieszkania dla jej funkcjonariuszy. Najlepsze lokale mieszkalne przeznaczano również na potrzeby wysokich urzędników partyjnych oraz dla żołnierzy Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej.

10 kwietnia 1940 r. RKL ZSRR wydała uchwałę zatwierdzającą instrukcję o trybie wysiedlania osób oraz wyznaczyła datę masowych deportacji, w myśl której 13 kwietnia wywieziono do Kazachstanu 60667 osób w 51 podstawionych transportach, w tym z Zachodniej Białorusi 26777 osób (8055 rodzin) i 33890 osób z Zachodniej Ukrainy. Większość deportowanych stanowiły kobiety, dzieci oraz starcy nieprzystosowani do tak surowych warunków pracy. Wśród deportowanych aż 80% stanowili Polacy. Cztery dni wcześniej (9 kwietnia) jako pierwsze wysłano do Kazachstanu prostytutki z Zachodniej Ukrainy (nie mniej jak 47 osób) oraz Zachodniej Białorusi (307 kobiet wraz z 35 dziećmi).

Wśród przymusowo przesiedlanych znalazły się rodziny urzędników państwowych i samorządowych, sędziów i prokuratorów, profesorów uniwersytetów, przedsiębiorców i kupców, nacjonalistów ukraińskich, żydowskich i białoruskich, służby więziennej i policjantów, żandarmów i zwiadowców, jeńców wojennych Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska, byłych właścicieli ziemskich i fabrykantów, osób aresztowanych i osadzonych za przestępstwa polityczne, kontrrewolucjonistów oraz tych, którzy uciekli za granicę, ukrywali się lub byli poszukiwani. Do przesiedleńców dołączyły prostytutki wraz z dziećmi oraz uchodźcy, którzy wyrazili chęć wyjazdu na tereny okupowane przez Niemców, jednak nie zostali przez nich przyjęci. Z deportacji zostały wyłączone rodziny oficerów i policjantów, które zostały przeniesione do obozu w Juchnowie, a następnie w Griazowcu.

Wachmistrz żandarmerii Kazimierz Dobrucki, więziony w Ostaszkowie. Zginął w Twerze
w 1940 r.

Deportacja kwietniowa była przygotowana przez sowieckie służby specjalnie nieco staranniej, zwłaszcza pod względem organizacyjnym. Natomiast warunki, jakie panowały podczas transportu, zasadniczo nie różniły się. Brak było opieki medycznej oraz należytego zabezpieczenia w wodę i żywność. Ze względu na panujący brud, podróżni chorowali na czerwonkę. W przepełnionych wagonach panowały złe warunki sanitarne, a wśród stłoczonych przesiedleńców wybuchały epidemie biegunki. Występowało wiele przypadków skrajnego wyczerpania i niedożywienia. Najsłabsi umierali, a ich zwłoki były zabierane dopiero na postoju przy stacjach węzłowych. Śmiertelność wśród zesłańców była jednak niższa aniżeli podczas deportacji lutowej.

Samo miejsce zesłania charakteryzowało się suchym i skrajnie kontynentalnym klimatem. Lato w Kazachstanie jest długie i gorące, a zimy mroźne. Różnica temperatur jest bardzo duża (w lecie +40ºC, a w zimie –40ºC). Ta część kontynentu azjatyckiego cierpi na niedostatek wody. Opady przez cały rok praktycznie nie występują. Większość obszaru stanowią stepy, na których Sowieci masowo tworzyli gospodarstwa rolne po przejęciu gruntów od obszarników i właścicieli ziemskich oraz indywidualnych rolników.

Deportowani do Kazachstanu trafili do obwodów: akmolińskiego (6308 osób), aktiubińskiego (6816), kustanajskiego (8103), pawłodarskiego (11440), piotropawłowskiego (20046) oraz semipałatyńskiego (7638).

Czas zsyłki „administratiwno-wysłannych” władze sowieckie ustaliły na 10 lat. 36729 osób wysłano do pracy w kołchozach, 17923 do pracy w sowchozach oraz kilka tysięcy do pracy przy budowie linii kolejowej (m.in. Akmolińsk-Kartały), dróg oraz kopalń złota (głównie Majkain Zołoto w obwodzie pawłodarskim).

W związku z tym, że władze sowieckie traktowały kwietniowych zesłańców jako „administratiwno-wysłannyje”, ich status prawny nie ograniczał im możliwości poruszania się po osiedlu. Nie byli odizolowani od innych mieszkańców i mogli swobodnie poruszać się w ramach wyznaczonego terenu. Zabronione natomiast mieli wyjazdy z osiedla do innych miejscowości. Warunki, w jakich mieszkali zesłańcy, były lepsze od tych na Dalekiej Północy lub tych, jakie panowały w lasach tajgi, jednak mimo wszystko zesłańcy podejmowali próby ucieczki. Do października 1940 r. zbiegły 182 osoby, a 132 zostały zatrzymane podczas próby ucieczki.

Arkadiusz Szymczyna

Fotografia na początku tekstu: sSowieckie zdjęcie propagandowe przedstawia Polaków, deportowanych do Kazachstanu. Fot. ze zbiorów Komisji Historycznej Związku Sybiraków Oddział w Krakowie

Deportacja pierwsza – 10 lutego 1940 roku

W grudniu 1939 roku władze najwyższe ZSRR na czele z J. Stalinem opracowały plan deportacji ludności cywilnej w głąb Związku Sowieckiego. Pod koniec roku przez Biuro Polityczne CK WKP(b) oraz Radę Komisarzy Ludowych ZSRR została podjęta lawina uchwał.

Zobowiązywały one obwodowe zarządy NKWD BSRR i USRR do poczynienia niezbędnych kroków w celu zorganizowania wysiedlenia cywilów, którzy według władz radzieckich zagrażali ustrojowi państwa. najważniejszym dokumentem regulującym problem deportacji była uchwała RKL ZSRR z dnia 5 grudnia 1939 roku, na mocy której białoruski i ukraiński aparat represji policyjnej ZSRR miał przeprowadzić czystki na terenie Zachodniej Białorusi i Ukrainy z zagrażających porządkowi społecznemu rodzin osadniczych.

Parafianie z Wołczuch zesłani na Syberię podczas pierwszej deportacji. W środku ks. Kazimierz Słuczan-Orkusz

Propaganda sowiecka w umiejętny sposób wykorzystywała miejscową ludność do organizowania wieców i manifestacji przeciwko polskim obszarnikom. Zastraszana, podburzana i manipulowana część społeczeństwa Białorusi i Ukrainy żądała natychmiastowego wysiedlenia Polaków z zajętych terenów, tym bardziej, że propaganda NKWD zapowiadała przejęcie majątków ziemskich przez „biedniaków”. W dużych, murowanych domach osadniczych planowano umieścić szkoły, rady gminne, sklepy, punkty medyczne, posterunki milicji i izby czytelnicze. Drobny sprzęt rolniczy rozdać okolicznym chłopom, natomiast zdobyte maszyny posłużyć miały do utworzenia Ośrodków Maszyn Rolniczych.

Przewodniczący Komunistycznej Partii Białorusi (KP(b)B) Pantielejmon Ponomarienko w swoim liście do Stalina potrzebę przeprowadzenia czystek tłumaczył poprawą sytuacji „biedniaków” oraz szybszą kolektywizację gospodarstw. Według niego „polscy krwiopijcy” posiadali po 35-40 ha ziemi, 3-4 konie, 5-6 krów, zapasy ziarna, nowoczesne maszyny rolnicze, 2-3 rowery, a nawet motocykl. Przejęcie tak dużego majątku od polskich gospodarzy zabezpieczałoby według Ponomarienki majątek kołchozów i sowchozów (30- 40 tys. krów) oraz wzmocniłoby siłę uderzenia oddziałów Armii Czerwonej, milicji konnej oraz Straży Granicznej (chodziło o pozyskanie 15-20 tys. koni dla czerwonoarmistów i 6-7 tys. dla milicji i pograniczników). Na wysiedleniu Polaków mogliby skorzystać również biedacy, którzy resztę nieprzejętego przez państwo majątku rozdzieliliby między siebie.

Antonina Bednarska z domu Tomaszewska (pierwsza z lewej) z koleżankami w Kulikowie,
deportowana 10 lutego 1940 r.

Pierwsze specjalne instrukcje, które zobowiązywały obwodowe zarządy NKWD BSRR i USRR do przeprowadzenia spisów rodzin osadników i leśników, zostały rozesłane przez Ł. Berię 5 stycznia 1940 r., a pretekstem miała być rzekoma rejestracja budynków gospodarczych i spis inwentarza żywego.

Do przeprowadzenia spisu Ł. Beria powołał centralną komisję, która nadzorowała przygotowania do masowej deportacji. W jej skład weszli Wsiewołod Nikołajewicz Mierkułow, Wasilij Wasiljewicz Czernyszow, Bachczo Zacharewicz Kobułow i Siergiej R. Milsztejn. Akcję na Zachodniej Białorusi nadzorował Ł. Canawa, a na Zachodniej Ukrainie I. Sierow. Sformowano także 11 specjalnych trójek operacyjnych kontrolowanych przez naczelników NKWD. Podlegały one rejonowym trójkom operacyjnym, które tworzyli: naczelnicy, milicjanci i sekretarze rejonów. Najniższy szczebel zabezpieczały tzw. grupy operacyjne.

Nauczyciel rysunku Mikołaj Buczko wraz ze swoimi uczennicami podczas zesłania do
Jenisiejska

Podczas prowadzonego rzekomego spisu mienia, deportowanym zakładano rodzinne karty ewakuacyjne, o których wpisywano wszystkich członków rodziny. Następnie rejonowe trójki operacyjne układały plan deportacji na swoim terenie. Ustalały liczbę rodzin i osób podlegających deportacji. Grupy operacyjne dokonywały także obliczeń mających na celu zabezpieczenie sprzętu transportowego ciężarówki, wozy), który miał wywozić wysiedleńców na stacje załadunkowe.

Operację tworzenia list deportacyjnych naczelnicy obwodów mieli zakończyć do 25 stycznia 1940 r. Listy pomagały w opracowaniu Głównemu Zarządowi Transportu NKWD ZSRR „planu załadowania, formowania, wywiezienia i przeładowania specjalnych przewozów NKWD”, którego wykonanie podlegało dowódcy Wojsk Konwojowych NKWD ZSRR płk. Michaiłowi Kriwence. Plan określał m.in.: numer transportu, stacje załadunku i przeładunku ludzi, końcową stację przeznaczenia, spis miejscowości, z których osoby wysiedlano, ponadto termin załadowania zesłańców, ich przemieszczenia oraz daty wyjazdu pociągów.

Jako jednostki wojsk konwojujących do nadzoru akcji wysiedlenia aparat bezpieczeństwa NKWD wyznaczył: 2 pułki konwojowe i 3 wydzielone bataliony konwojowe ze składu 13. dywizji stacjonującej na Ukrainie, jeden pułk i 4 bataliony ze składu 11. brygady, jeden pułk i 3 bataliony wydzielone ze składu 15. brygady konwojowej na Białorusi.

Z 9 na 10 lutego 1940 roku grupy operacyjne w obu republikach jednocześnie rozpoczęły akcję deportacji ludności. Praktycznie w ciągu jednego dnia aresztowano i deportowano łącznie 26790 rodzin (139794 osoby), z czego z Zachodniej Białorusi 9584 rodziny (50732 osoby), a z Zachodniej Ukrainy 17206 rodzin (89062 osoby). Szacuje się, że w trakcie transportu zmarło z wycieńczenia prawdopodobnie ponad 200 osób. Sam proces deportacyjny odbywał się w niezwykle trudnych warunkach. Zima na przełomie lat 1939/1940 była wyjątkowo sroga. Temperatury spadały nawet do -40°C. Przesiedleńcy nie mogli zabrać ze sobą sprzętu rolniczego, bydła oraz przechowywanych zapasów ziemiopłodów, które po wysiedleniu było przekazywane lokalnym zarządom NKWD. Byli zobowiązani również pozostawić cały swój majątek nieruchomy (domy, zabudowania gospodarcze, itp.). Mogli natomiast zabrać odzież, obuwie, bieliznę, pościel i naczynia kuchenne, miesięczny zapas żywności, pieniądze i rzeczy wartościowe (o ile wcześniej nie były skonfiskowane przez strażników NKWD). Łączna waga bagażu nie mogła przekraczać 500 kg. Deportowani na spakowanie mieli (teoretycznie) od 15 minut do 2 godzin.

Bronisława Jaroszyńska z domu Niemczycka (w środku) wraz ze swoim bratem Ludwikiem
i jego żoną Zofią. Obwód omski. 1941 r.

Akcję przeprowadzono tak, aby całkowicie zaskoczyć wyznaczonych do deportacji. Po wejściu do mieszkania NKWD dokonywała rewizji i żądała przygotowania bagażu podróżnego. Przesiedleńców po przewiezieniu pod eskortą sańmi lub ciężarówkami do punktów zbiórki przeprowadzano do wojskowych kolejowych jednostek transportowych (eszelonów) składających się najczęściej z 55 wagonów. Wśród nich 49 stanowiły wagony towarowe przystosowane do przewozu ludzi w zimie (tzw. tiepłuszki). Pierwszy wagon zajmowała eskorta NKWD, cztery wagony służyły do przewozu bagażu oraz jeden jako wagon sanitarny. W jednym wagonie przeciętnie jechało od 30 do 50 osób (czasami i więcej). Deportowanym przysługiwał raz dziennie bezpłatny gorący posiłek oraz 800 g chleba na osobę. W rzeczywistości normy dziennego przydziału żywności nie były przestrzegane, a w wielu przypadkach strażnicy nie wydawali żadnych posiłków. Zamknięci od zewnątrz ludzie nie mieli prawa wyjścia z wagonu. Podróż trwała najczęściej od 2 do 4 tygodni.

Deportowano przede wszystkim Polaków. Wśród nich byli: osadnicy wojskowi, którzy otrzymali na Kresach ziemię po wojnie polsko-bolszewickiej, pracownicy służby leśnej (gajowi, leśniczy, straż leśna itp.), uciekinierzy z okresu wojny domowej w Rosji, którzy nie chcieli się poddać sowieckim represjom, rodziny chłopskie, które otrzymały ziemię w ramach parcelacji majątków lub wykupiły ją indywidualnie.

W lutym 1940 roku deportowano z tzw. Ukrainy Zachodniej 17206 rodzin (89062 osoby), w tym z obwodu tarnopolskiego 6158 rodzin (31640 osób), z obwodu stanisławowskiego 1810 rodzin (9083 osoby), z obwodu lwowskiego 4043 rodziny (20966 osób) i z obwodu drohobyckiego 1990 rodzin (10593 osoby), z obwodu wołyńskiego 1613 rodzin (8858 osób), z obwodu rówieńskiego 1601 rodzin (7922 osoby).

Z tzw. Białorusi Zachodniej wysiedlono 9584 rodziny (50732 osoby), z tego z obwodu baranowickiego 3182 rodziny (16860 osób), z obwodu białostockiego 2202 rodziny (11679 osób), z obwodu brzeskiego 662 rodziny (3828 osób), z obwodu wilejskiego 1789 rodzin (9159 osób), z obwodu pińskiego 1749 rodzin (9206 osób).

Zesłani Polacy na pogrzebie Tadeusza Kądziołki. 1940 r. Obwód swierdłowski

Deportowaną ludność rozlokowano w 115 osadach specjalnych (21 republikach autonomicznych, krajach i owodach) m.in. w Komi ASRR, w północnych obwodach RFSRR: archangielskim, czelabińskim, czkałowskim, gorkowskim, irkuckim, iwanowskim, jarosławskim, kirowskim (wiackim), mołotowskim (permskim), nowosybirskim, omskim, swierdłowskim (jekatierienburskim) i wołogodzkim, w Jakuckiej i Baszkirskiej ASRR oraz Krasnojarskim i Ałtajskim Kraju. Najwięcej rodzin ulokowano w Komi (2191), w obwodzie wołogodzkim (1586), mołotowskim (1773), swierdłowskim (2809), omskim (1422) archangielskim (8084) i irkuckim (2114) oraz w Krasnojarskim i Ałtajskim Krajach (odpowiednio 3279 i 1250). Dzieci do 16 roku życia było nie mniej niż 58 tys., a więc blisko połowa. Wszystkich wysiedlonych oznaczono w terminologii NKWD mianem „spiecpieriesielency-osadniki”.

Na mocy uchwały Ludowego Komisariatu ZSRR z 19 i 20 lutego 1940 roku Ludowy Komisariat Przemysłu Leśnego zaewidencjonował 85920 osób, Ludowy Komisariat Hutnictwa Metali Kolorowych – 19002, Ludowy Komisariat Komunikacji Wszechzwiązkowe Zjednoczenie Gospodarki Leśnej i Kolejowych Zakładów Obróbki Drewna – 23478, pozostałe instytucje (Ludowy Komisariat Hutnictwa Żelaza i Stali, Ludowy Komisariat Przemysłu Terenowego, Ludowy Komisariat Materiałów Budowlanych, Ludowy Komisariat Budownictwa, Ludowy Komisariat Przemysłu Celulozowo-Papierniczego, Ludowy Komisariat Amunicji i Ludowy Komisariat Górnictwa Węglowego oraz Tajszetłag, Siewurałłag i Unżłag NKWD) zarejestrował w sumie 10533 osoby.

W ten sposób na podstawie wcześniej sporządzonych spisów na obszarze tzw. Białorusi Zachodniej przejęto nie mniej jak: 103186 ha ziemi (w tym 61920 ha gruntów ornych), 8054 konie, 19775 sztuk bydła, 17598 owiec i kóz, 8890 budynków mieszkalnych i 12547 zabudowań gospodarczych.

Arkadiusz Szymczyna

Wierny Bogu i Polsce

Te słowa, które moja Matka napisała na nagrobku mojego Ojca Zbigniewa Lewczyńskiego, wiernie oddają istotę człowieka, którego pamiętam. Te właśnie cechy najlepiej go określały: miłość do rodziny, wierność Bogu i Polsce.

Mój Ojciec Zbigniew Lewczyński urodził się w 1929 r. w Repli powiatu wołkowyskiego, w ówczesnym województwie białostockim. Był najmłodszy z dziewięciorga rodzeństwa: czterech chłopców i pięciu dziewczynek. Jego ojciec, a mój dziadek, Wacław Lewczyński urodził się w Stępkowie powiatu włodawskiego w województwie lubelskim, a moja babcia Marianna, z domu Kosycarz, pochodziła z podkrakowskiego Czernichowa.

Rodzina Lewczyńskich przeniosła się do Repli w 1927 roku, kiedy dziadek Wacław otrzymał propozycję
pracy związanej z nadzorowaniem robót w młynie. W 1935 r. zmarła babcia Marianna. Młodsze dzieci były wychowywane przez starsze siostry, a szczególnie – najstarszą Irenę.

Codzienne spokojne życie w Repli zmieniło się we wrześniu 1939 roku, kiedy Polskę z zachodu zaatakowały hitlerowskie Niemcy, a ze wschodu – Związek Radziecki. W 1941 r. mały Zbigniew wraz z ojcem, macochą, bratem Mieczysławem i siostrą Henryką zostali wywiezieni na Syberię. Cała czwórka miała wielkie szczęście, ponieważ przeżyła horror deportacji. Kiedy wojna dobiegła końca, ich dom i wieś zostały włączone w skład sowieckiej Białorusi.

Zbyszek z siostrą Ireną w Repli przed wojną. Fot. z albumu rodzinnego Ewy Lewczyńskiej

Chociaż Ojciec w czasie deportacji był jeszcze chłopcem, bardzo dobrze zapamiętał tamte czasy, wiele opowiadał o swoich przeżyciach i doświadczeniach. Na Syberii uczęszczał do sowieckiej szkoły, jego starszy brat i ojciec musieli ciężko pracować w lesie. Siostra i inne dziewczynki chodziły do lasu zbierać jagody, maliny i grzyby, a w zamian dostawały trochę jedzenia.

Zbigniew Lewczyński (siedzi po prawej stronie profesora) jako uczeń Szkoły Morskiej w Anglii . Fot. z albumu rodzinnego Autorki artykułu

Później rodzina została przeniesiona do Uzbekistanu, tam ciężko pracowali w kołchozie. Po podpisaniu układu Sikorski-Majski polscy mężczyźni, starsi chłopcy, a także dziewczęta zaczęli przedostawać się do Buzułuku, aby wstąpić do Armii Andersa. Wśród nich był starszy brat mojego Ojca, Mieczysław. Wkrótce Ojciec z resztą swojej rodziny dołączył do exodusu polskiej ludności cywilnej na południe, do Krasnowodska. Tysiące polskich cywilów i żołnierzy zmarło podczas tej niebezpiecznej podróży z powodu chorób, takich jak tyfus, malaria i dyzenteria, jak również z głodu i ekstremalnych warunków pogodowych.

Zbyszek z ojcem i siostrą Henryką w Iranie. Fot. z albumu rodzinnego Ewy Lewczyńskiej

Jednak Ojciec znowu miał szczęście i przeżył przeprawę morską do Pahlevi w Iranie. Tam został najpierw zakwaterowany w jednym z setek namiotów, jak inni ocaleni Polacy, którym udało się wydostać z nieludzkiej ziemi. W miarę jak ludność cywilna odzyskiwała siły po ciężkich przeżyciach, dla dzieci otwierano polskie szkoły. Najpierw Ojciec przebywał w Isfahanie, gdzie wstąpił do harcerstwa i rozpoczął naukę w szkole junackiej. Polacy, w tym mój Ojciec, zawsze opowiadali o życzliwości i gościnności miejscowej ludności irańskiej. Z czasem władze zaczęły wywozić harcerzy do Iraku i Palestyny, gdzie Ojciec wznowił naukę w Junackiej Starszej Szkole Powszechnej. Spędził też trochę
czasu w Libanie, opisując później Bejrut jako piękne miasto.

Rodzice Autorki wspomnień – Hali na i Zbigniew – jako narzeczeństwo. Fot. z albumu rodzinnego Ewy Lewczyńskiej

Po zakończeniu wojny w 1945 roku polskie obozy na Bliskim Wschodzie stopniowo zamykano. W 1946 r. Ojciec razem z innymi kadetami został przeniesiony do Polskiego Gimnazjum Morskiego w Landywood, koło Walsall w Anglii, a skończył naukę w Lilford, Northamptonshire pod auspicjami Komitetu ds. Oświaty Polaków w Wielkiej Brytanii. W Anglii znalazł się także jego starszy brat, który został zdemobilizowany.
Kolejnym etapem w życiu mojego Ojca była przeprowadzka do Londynu. Życie zawodowe rozpoczął
jako rysownik, a na emeryturze został projektantem rurociągów, przeważnie w przemyśle naftowym.
W latach 60. XX w. pracował również w Kanadzie w firmie De Havilland. Pod koniec kariery pracował na zlecenie w przemyśle rurociągów naftowych w Szkocji, a także w różnych krajach, między innymi w Norwegii i we Włoszech. Zawsze był bardzo pracowity i był prawdziwym fachowcem w swoim zawodzie.

Po przeprowadzce do Londynu Ojciec poznał swoją przyszłą żonę, a moją mamę – Halinę Stanisławską.
Spotkał ją w dzieciństwie ten sam los, co jego. Wraz z rodziną w tragicznym dla Polaków dniu 10 lutego 1940 roku została deportowana na Syberię z Chorowa powiatu zdołbunowskiego na Wołyniu. Po wojnie została przesiedlona do Anglii, po spędzeniu sześciu lat w polskim obozie przesiedleńczym w Koji w Ugandzie. Moja Matka była bardzo stylową dziewczyną, jak na Polkę przystało. W 1952 r., mając zaledwie 18 lat, została wybrana Miss Południowego Londynu. W 1956 r. moi rodzice pobrali się w polskim kościele
w północnym Londynie przy Devonia Road, Islington. Młode małżeństwo regularnie uczestniczyło w polskich mszach i chodziło na polskie zabawy.

Zbigniew Lewczyński w biurze w Londynie. Fot. z albumu rodzinnego Autorki artykułu

Mimo że byli dziećmi, gdy zostali deportowani, Ojciec i Matka kochali swój kraj urodzenia i opłakiwali utratę życia rodzinnego z czasów przedwojennych w Polsce. Mieli dwoje dzieci: mnie i mojego brata Marka, czworo wnuków, czwarty urodził się już po ich śmierci. Ojciec zmarł nagle we wrześniu 2002 roku. Był to dla nas wszystkich wielki szok, a moja Matka nigdy nie pogodziła się z jego utratą i zmarła dwa lata później.

Na emeryturze Ojciec jeździł co roku do Polski na miesiąc, odwiedzając swoją dalszą rodzinę. Był bardzo zainteresowany historią rodu Lewczyńskich. Razem ze swoim kuzynem, Jerzym Lewczyńskim, znanym polskim fotografem, odwiedzał archiwa, parafie i urzędy
miejskie, szukając dokumentów i informacji o swoich przodkach.

Autorka wspomnień z ojcem. Fot. z albumu rodzinnego Ewy Lewczyńskiej

Mój Ojciec, urodzony w Repli, był w głębi serca prawdziwym wiejskim chłopcem. Gdyby wojna nie zmieniła biegu jego życia, z pewnością byłby leśniczym, bo to był jego ulubiony zawód. Kochał polską wieś i przyrodę. Nigdy nie był szczęśliwszy niż wtedy, gdy przebywał w gospodarstwie swojej siostry Honoraty pod Łęczycą lub u drugiej siostry Ali w Wilkasach na Mazurach.

Los tak chciał, że cztery jego siostry w dniu deportacji przebywały w innych częściach Polski, więc a dwaj starsi bracia zginęli podczas wojny. Kilka razy Ojciec odwiedził także swoją siostrę Henrykę, która w czasie wojny pozostała w Iranie. Poznała tam miejscowego Ormianina, wyszła za niego za mąż i dożyła sędziwego wieku 96 lat. Była prawdopodobnie jedną z ostatnich żyjących polskich dziewczyn, które
osiedliły się w Iranie. Podczas pobytu w Teheranie Ojciec i Matka odwiedzili polski cmentarz, gdzie
spoczęło wielu Polaków po ich ciężkiej podróży z Kresów. Kiedy Ojciec pracował w południowych Włoszech, razem z Matką także odwiedzali polskie cmentarze wojenne, między innymi cmentarz
pod Casamassima. Nigdy nie zapominali o polskich żołnierzach, którzy stracili życie w walce tak daleko
od polskiej ziemi.

Napis o Zbigniewie Lewczyńskim na nagrobku jego matki w Repli

W późniejszym okresie życia udało mu się kilkakrotnie odwiedzić Replę, w której się urodził i spędził część dzieciństwa. Nawiązał kontakty z ludźmi, którzy mieszkali tam przed wojną. Chociaż Ojciec został pochowany w Londynie, symbolicznie jest wspomniany na nagrobku swojej matki w Repli.

Nie można było spotkać bardziej patriotycznego Polaka niż mój Ojciec. Był on chlubą dla wszystkich innych Polaków, którzy zostali siłą zabrani ze swoich domów na Kresach i którzy musieli ułożyć sobie życie na nowo na obcej ziemi.

Ewa Lewczyńska

Bitwa pod Czaśnikami

Znana także pod nazwą bitwa nad Ułą. To starcie zbrojne, które miało miejsce 26 stycznia 1564 r. na polach Iwańska pod Czaśnikami podczas wojny litewsko-rosyjskiej (1558–1570).

Wojna ta była częścią ogólnoeuropejskich zmagań w ramach pierwszej wojny północnej (1561–1570). Licząca 80 tys. żołnierzy armia rosyjska pod wodzą kniazia Sieriebriannego założyła obóz zimowy pod Orszą. Z obozu ruszyła na zachód część sił – 30 tys. żołnierzy – pod wodzą kniazia Piotra Szujskiego.

Hetman wielki litewski Mikołaj Radziwiłł Rudy i hetman polny litewski Grzegorz Chodkiewicz, korzystając z rozdzielenia sił rosyjskich uderzyli 26 stycznia wieczorem z 4 tys. jazdy na armię kniazia Szujskiego w obozie pod Czaśnikami.

Mając prawie ośmiokrotnie mniejsze siły rozbili ją. Jazda litewska prowadziła uporczywy pościg przez całą noc, więc tylko niedobitki wojsk rosyjskich umknęły do Połocka. Straty rosyjskie wyniosły ok. 10 tys. ludzi. Sam zaś wódz kniaź Szujski został zarąbany w lesie przez chłopów.


Kniaź Sieriebrianny na wiadomość o klęsce Szujskiego wycofał się na granicę rosyjsko-litewską. W bitwie wziął udział przyszły hetman polny litewski książę Roman Sanguszko. Wkrótce potem – 7 lutego 1564 roku – wojska polsko-litewskie zadały Rosjanom kolejną wielką klęskę pod Orszą.

Mir a dwaj Radziwiłłowie : „Panie kochanku” i Dominik

Zamek w Mirze należał do wielu barwnych postaci, z których chyba jednakowoż prym biorą dwaj książęta: Radziwiłł „Panie Kochanku” oraz mniej może znany Dominik – napoleończyk.

Karol Stanisław Radziwiłł ze względu na swoje powiedzonko, zwany „Panie Kochanku” (zwracał się tak nawet do króla), książę-wojewoda wileński, marszałek konfederacji radomskiej w roku 1767 był ikoną Sarmatyzmu z jego wielkimi zaletami i potwornymi wadami: gościnność i hojność szły u niego w parze z pijaństwem i napadami furii.

Człowiekiem był niewyobrażalnie bogatym: w swoim ręku trzymał dwie ordynacje: nieświeską i ołycką, zamki na Litwie, np. w Kiejdanach i inne dobra, chociażby Pałac przy Krakowskim Przedmieściu (obecnie siedziba prezydenta RP), w którym na jedno tylko przyjęcie zakupił 1000 butelek szampana.

Inaczej niż inni Radziwiłłowie, „Panie kochanku” chętnie przebywał w Mirze, uważając, że miejsce to stanowi lepszą bazę wypadową dla ukochanych polowań, niż Nieśwież. W 1785 roku, a więc jeszcze przed wystąpieniem ze stronnictwa królewskiego, podejmuje Stanisława Augusta Poniatowskiego właśnie w Mirze.

W 1790 orydnacja nieświeska przeszła w ręce bratanka ekscentrycznego magnata, Dominika. Nie obyło się bez komplikacji, ponieważ chłopak miał dopiero cztery lata. W rodzinie doszło do gorszących awantur o prawo do opieki nad dzieckiem. Konflikt przeciął sam Dominik, chwytając zarząd ordynacji wraz z wejściem w dorosłość

O ile Karol był przede wszystkim miłośnikiem uciech – niepozbawionym oczywiście instynktu politycznego, o tyle niedługie życie Dominika naznaczone zostało służbą wojskową. W roku 1810 wstąpił do Armii Księstwa Warszawskiego „czyniąc na jej rzecz”, jak pisze prof. Teresa Zielińska: „ znaczne zapisy pieniężne”.

Opowiedzenie się za Napoleonem nie uszło uwadze cara, który wymierzył arystokracie dotkliwą karę. Olbrzymie rosyjskie włości Radziwiłłów objęte zostały sekwestrem i to zanim padł pierwszy strzał w wojnie 1812 roku. W początkach kampanii rosyjski dowódca obrony zamku okazał się na tyle pomysłowy, by przed ewakuacją podpalić zapas prochu…

Zniszczony zamek został częściowo odrestaurowany w XX w. Nie wrócił już tu Dominik Radziwiłł, towarzyszący Napoleonowi w kampanii sasko-niemieckiej 1813 r. W listopadzie, pod Hanau poprowadził znakomitą szarżę kawaleryjską, która „otworzyła Napoleonowi drogę odwrotu spod Lipska”. Wkrótce jednak zmarł z ran, w wieku zaledwie 27 lat.

O Holszanach

Tuż pod samą granicą litewską, po drodze z Iwia do Krewa – gdzie zawarto unię otwierającą drogę do stworzenia Rzeczpospolitej Obojga Narodów – znajdują się Holszany. Miejsce zamieszkane przez niespełna 1000 osób odegrało ważną rolę nie tylko w historii Polski, ale i całej Europy Środkowo-Wschodniej.

Jest w „Matce Królów”  Kraszewskiego taka intryga, którą można streścić następująco: oto po śmierci trzeciej żony,  z różnych względów wykpiwanej Elżbiety Granowskiej, Władysław Jagiełło, wciąż nieposiadający męskiego potomka mogącego zapewnić sukcesję, postanawia ożenić się po raz czwarty. Widząc to, stryjeczny brat króla i wielki książę litewski w jednej osobie, czyli doskonale znany choćby z „Krzyżaków” Witold postanawia podsunąć mu młodą, a w domyśle: niedoświadczoną dziewczynę, którą zamierza wykorzystać do pokierowania Jagiełłą i znowuż w domyśle: do zapewnienia sobie kontroli nad całością olbrzymiego, polsko-litewskiego państwa. Wybór pada na Zofię (Sońkę) Holszańską. I ona, rodzicielka Władysława III – późniejszego Warneńczyka – oraz Kazimierza IV zostaje ową tytułową matką królów. (We współczesnej Polsce żartobliwie i bez żadnej złośliwości mówiono tak o śp. Jadwidze Kaczyńskiej, matce prezydenta i premiera). I szybko „wybija się na niepodległość” wobec protektora.

Nie wiadomo, czy Sońka Holszańska, córka księcia Andrzeja, przyszła na świat w Holszanach, a to dlatego, że ojciec mógł w tamtym czasie przebywać gdzie indziej. Tak czy owak, miejscowość pozostała własnością rodziny do lat 20. XVI wieku, kiedy przeszła w ręce Sapiehów. I to właśnie jeden z nich, mniej więcej sto lat później, zbudował zamek, którego ruiny podziwiamy dzisiaj. Budowla znajduje się złym stanie, ale nie na tyle, by nie dało się rozpoznać jej zarysu. Zamek jest dla kultury polskiej ciekawy również o tyle, iż może być rozpatrywany jako kandydat na pierwowzór zamku Horeszków w „Panu Tadeuszu”. Mir, inny konkurent do tego zaszczytnego tytułu, nie pasuje z tego względu, że na początku XIX w. nie znajdował się w takiej ruinie, jak budowla w poemacie. Trudno też powiedzieć, że był to wówczas zamek gotycki. Jeśli już – to eklektyczny. Holszany zbudowano w stylu renesansowym, to prawda, ale ruiny zamków niezależnie od epoki wydają się pochodzić ze Średniowiecza – epoki tradycyjnie kojarzonej z tego typu budownictwem.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Z wizytą w Witebsku

Położony nad Dźwiną Witebsk był miastem wojewódzkim I Rzeczpospolitej – ważnym ośrodkiem życia publicznego na dalekich kresach państwa polsko-litewskiego. Do czasu… Co ciekawe, rozwoju miasta nie zahamowała bynajmniej rosyjska niewola. Przeciwnie: rozbiory sprawiły, że Witebsk podniósł się z upadku.

A było tak… Pod koniec XVI w., z inicjatywy Zygmunta III i przy poparciu papieża doszło do zawarcia tzw. unii brzeskiej – porozumienia między kościołem katolickim i prawosławnym, mającego na celu przekreślenie trwającej formalnie od połowy XI w. tzw. Wielkiej Schizmy Wschodniej.

W efekcie, w roku 1596 na łonie chrześcijaństwa powstała nowa konfesja – grekokatolicyzym, zwany również unityzmem. Kościół ten – najsilniejszy obecnie na zachodniej Ukrainie – uznaje zwierzchność biskupa Rzymu, ale przy zachowaniu tradycyjnego rytu bizantyjskiego.

Rychło też po roku 1596 zaczęły powstawać – a w zasadzie adaptować się do nowych warunków – wschodnie struktury kościelne. Z misją szerzenia grekokatolicyzymu wśród prawosławnych zamieszkujących północno-zachodnie rubieże Rzeczpospolitej skierowano Jozafata Kuncewicza, biskupa połockiego.

Owoż Kuncewicz w czasie jednej z takich wypraw – nazwijmy je zjednoczeniowymi – został w Witebsku zamordowany przez rozjuszony tłum wiernych przeciwnych unii kościołów. Zmasakrowane, zbezczeszczone zwłoki Kuncewicza wrzucono ponoć do przepływającej tędy Dźwiny… Działo się to 12 listopada 1623 r.

Kiedy król dowiedział się o zabójstwie biskupa, wpadł w szał. Odebrał Witebskowi wszelkie przywileje, polecił zburzyć ratusz, a dzwony z cerkwi prawosławnych przetopić na dzwony w kościołach grekokatolickich. Dodatkowo nakazał przeprowadzenie surowego śledztwa, w efekcie którego 19 najaktywniejszych uczestników zajść skazanych zostało na śmierć.

Jak wspomniałem, Witebsk odzyskał swój dawny prestiż i znaczenie dopiero po III rozbiorze, dokładniej w roku 1796, kiedy Rosjanie uczynili miasto stolicą guberni.

DSK

Słówko o Połocku

Ciekawym miejscem na turystycznej mapie wschodniej Białorusi jest Połock. Można tu trafić, jadąc na przykład z Głębokiego – jednego z najbardziej na północny-wschód wysuniętych miasteczek II RP – drogą na Witebsk.

Kiedy na lekcjach historii pojawia się temat polskiego parlamentaryzmu w dawnej Rzeczpospolitej, uczy się – a przynajmniej uczono – że poza sejmem centralnym, złożonym z Króla, Senatu oraz Izby Poselskiej, istniały również sejmiki ziemskie, a więc zgromadzenia lokalne, które, w zgodności ze zwyczajową nazwą przypadały w liczbie jednego na określoną jednostkę terytorialną, mniejszą od województwa.

I w zasadzie jest to prawdą: danej ziemi (na Litwie: powiatowi) odpowiadał jeden sejmik. Na tym tle ciekawy przypadek stanowiło województwo połockie – jedno z najmniejszych – w sensie populacyjnym – w I RP. Było tak rzadko zamieszkałe, że nie podzielono go na mniejsze jednostki i nie zwoływano sejmików innych niż połocki. Mimo swoją peryferyjność palatinatus cieszył się rzadkim przywilejem zgłaszania kandydatów na wojewodę.

Ale Połock jest interesujący również z innego względu. Wszyscy (np. na lekcjach historii właśnie) słyszeli o Jozafacie Kuncewiczu, najważniejszym świętym kościoła greckokatolickiego, czyli unickiego – do momentu kasaty najważniejszego wyznania na terenie dzisiejszej Białorusi. Owoż Kuncewicz był unickim biskupem, czy też, jak kto woli, władyką właśnie w Połocku – chociaż zamęczony został w nieodległym Witebsku.

Kościół, w którym posługiwał Kuncewicz, to odebrany grekokatolikom w XIX wieku sobór sofijski: świątynia może nie tak imponująca, jak jej kijowska imienniczka, ale równie wiekowa, sięgająca XI wieku, natomiast jako wzniesiona u ujścia Połoty do Dźwiny, bardziej od tamtej malowniczo położona. Architektoniczną dominantę kościoła/cerkwi stanowią urokliwe wieżyczki wykonane w stylu baroku wileńskiego.

DSK

Mińsk chłodził dobrze!

Mój pierwszy kontakt z Białorusią  miał miejsce jakieś 30 lat temu, gdy zapytałem rodziców, jak należy przeczytać widniejące na lodówce słowo Минск. Jedyny znany mi alfabet podpowiadał „Mhhck”, a to nie pasowało do niczego…

Lodówka Mińsk 10 musiała się pojawić przed moimi pierwszymi wspomnieniami. Innymi słowy – stanowiła element rzeczywistości pierwotnej… Zamrażarka znajdowała się na górze i była zabezpieczona podwójnymi drzwiczkami, te zewnętrzne dzieląc z chłodziarką.

Pamiętam, że zimniejsza z komór –  którą długo nazywałem „zamrażalką” (kontaminując zamrażarkę z umywalką?) – odegrała w moim dzieciństwie ważną rolę. Nie jako skarbnica przysmaków, ale miejsce składowania produktów posiadających nieocenioną wartość dla okładania licznych guzów.

Mińsk 10 musiał u nas zabawić coś z 15 lat – lekko licząc. Żadna następna lodówka tyle nie wytrzymała. I nie psuł się! Jedyne, co wymagało naprawy, to lampka, w dzień i tak niepotrzebna. A nocą? A nocą, to się proszę Państwa nie je…

Kiedy zostałem już poinformowany, jak należy wymówić nazwę tego białego pudła, kolejnym moim pytaniem było: „a cóż to za alfabet?”. W ten sposób odkryłem istnienie cyrylicy – w zasadzie grażdanki, ale wówczas nikt w takie szczegóły nie wchodził. Nie pamiętam natomiast, czy wytłumaczono mi, że Mińsk to miasto na Białorusi. Zakładam jednak, że rodzice i tej wiedzy mi nie poskąpili.

Na marginesie muszę dodać, że nazwę ciężarówek  КАМАЗ – jedna parkowała dosyć regularnie koło osiedlowego spożywczaka – długo i uparcie tłumaczyłem sobie per „Kama 3”. I pewnie trwałoby to jeszcze jakiś czas, gdybym nie wymówił mojego radosnego odczytania w obecności dorosłych. W ten sposób dzięki lodówce i ciężarówce dość wcześnie poznałem „ruskie” odpowiedniki liter „i” oraz „z”.

Wróćmy jednak do Mińska 10 – by zakończyć jego historię. Trafił na śmietnik, a w zasadzie: pod śmietnik, w trakcie któregoś z remontów. Nie iżby przestał działać! Po prostu nikt już nie mógł na niego patrzeć – jak gdyby nosił w sobie wirus komunizmu. A tymczasem nowa lodóweczka nie dorównała mu czasem eksploatacji nawet w połowie.

Mińsk chłodził dobrze!

Pińsk – wśród błot i moczarów (2)

Mimo widocznej na każdym kroku sowietyzacji, rodzinne miasto Ryszarda Kapuścińskiego (zob. część 1) zachowało nieco ze swej polsko-litewsko-białoruskiej spuścizny. Dotyczy to zarówno przestrzeni urbanistycznej, jak i symbolicznej.

Ciekawostka nr 1 (4). Jeśli spojrzymy na Pińsk z lotu ptaka, nieopodal mostu na Pinie, na jej lewym brzegu łatwo dostrzeżemy wielką łysinę Placu Lenina, niegdyś, w czasach II RP – 3-go Maja. Od strony rzeki, mniej więcej w połowie długości przylega doń kilkukondygnacyjny budynek, którego barokowa stylistyka momentalnie zdradza historię o wiele dłuższą, niż wynikałoby to z dziejów mieszczącego się tu Muzeum Białoruskiego Polesia – instytucji oddanej do użytku w roku 1936, pod inną nieco nazwą. I rzeczywiście potężny ów gmach, przewidziany pierwotnie na siedzibę kolegium jezuickiego, powstał w latach 30. XVII wieku, a więc blisko 400 lat temu, z fundacji litewskiego magnata, Albrychta Stanisława Radziwiłła. Z jego budową wiąże się ciekawa legenda. Oto podczas prac jeden z robotników pracujących na rusztowaniu miał potknąć się i zacząć spadać. Byłby się niechybnie potłukł albo i zabił, wszelako przed nieszczęściem uratowała go interwencja niewyświęconego jeszcze duchownego, znanego w okolicy z czynienia z cudów. Jednak żeby tego dokonać, seminarzysta musiał udać się po zgodę do ojca rektora, który wcześniej zabronił mu nadprzyrodzonych praktyk, żeby nie spowszedniały lokalnej społeczności jak i samemu cudotwórcy. W tym czasie, jak można domniemywać, spadający robotnik wisiał między niebem a ziemią – co swoją drogą stanowi piękną metaforę ludzkiego losu…

Ciekawostka nr 2 (5). Herb miasta Pińska przedstawia napięty – i uzbrojony! – złoty łuk w czerwonym polu. Gdyby wystrzelił współcześnie, strzała poleciałaby w lewo, jednak przed wojną jej grot skierowany był ku górze. I mimo całą sympatię, którą obecnie darzy się II Rzeczpospolitą, stwierdzić należy, że to dzisiejszy, a nie ówczesny wizerunek herbu odpowiada prawdzie historycznej. Emblemat ten Pińszczanie otrzymali wraz z nadaniem praw miejskich przez Stefana Batorego. Dlaczego łuk? Nie wiem, czy poniższa odpowiedź jest prawdziwa, ale w zasadzie sama ciśnie się na usta. W europejskiej tradycji broń ta, będąc atrybutem Erosa-Amora, Apollina i Artemidy-Diany, symbolizuje miłość, mord oraz myślistwo, z czego dwa pierwsze, a zwłaszcza drugie nie wiążą się z Pińskiem w żaden logiczny sposób, a zatem odpadają w przedbiegach. Pozostają łowy, z których dla olbrzymiego zalesienia Wielkie Księstwo Litewskie słynęło w całej Rzeczpospolitej. Radziwiłł „Panie Kochanku” miał ponoć twierdzić, że tylko w tym kraju można ustrzelić prawdziwie grubego zwierza. A zważywszy podmokły teren wokół Pińska, pozwalał on zapewne zapolować również na specyficzny rodzaj ptactwa – od naturalnego habitatu zwanego błotnym – a więc na wszystkie owe perkozy, kormorany, łyski, czy żurawie, stanowiące odmianę dla pospolitych kur, czy indyków.