Te słowa, które moja Matka napisała na nagrobku mojego Ojca Zbigniewa Lewczyńskiego, wiernie oddają istotę człowieka, którego pamiętam. Te właśnie cechy najlepiej go określały: miłość do rodziny, wierność Bogu i Polsce.
Mój Ojciec Zbigniew Lewczyński urodził się w 1929 r. w Repli powiatu wołkowyskiego, w ówczesnym województwie białostockim. Był najmłodszy z dziewięciorga rodzeństwa: czterech chłopców i pięciu dziewczynek. Jego ojciec, a mój dziadek, Wacław Lewczyński urodził się w Stępkowie powiatu włodawskiego w województwie lubelskim, a moja babcia Marianna, z domu Kosycarz, pochodziła z podkrakowskiego Czernichowa.
Rodzina Lewczyńskich przeniosła się do Repli w 1927 roku, kiedy dziadek Wacław otrzymał propozycję
pracy związanej z nadzorowaniem robót w młynie. W 1935 r. zmarła babcia Marianna. Młodsze dzieci były wychowywane przez starsze siostry, a szczególnie – najstarszą Irenę.
Codzienne spokojne życie w Repli zmieniło się we wrześniu 1939 roku, kiedy Polskę z zachodu zaatakowały hitlerowskie Niemcy, a ze wschodu – Związek Radziecki. W 1941 r. mały Zbigniew wraz z ojcem, macochą, bratem Mieczysławem i siostrą Henryką zostali wywiezieni na Syberię. Cała czwórka miała wielkie szczęście, ponieważ przeżyła horror deportacji. Kiedy wojna dobiegła końca, ich dom i wieś zostały włączone w skład sowieckiej Białorusi.
Chociaż Ojciec w czasie deportacji był jeszcze chłopcem, bardzo dobrze zapamiętał tamte czasy, wiele opowiadał o swoich przeżyciach i doświadczeniach. Na Syberii uczęszczał do sowieckiej szkoły, jego starszy brat i ojciec musieli ciężko pracować w lesie. Siostra i inne dziewczynki chodziły do lasu zbierać jagody, maliny i grzyby, a w zamian dostawały trochę jedzenia.
Później rodzina została przeniesiona do Uzbekistanu, tam ciężko pracowali w kołchozie. Po podpisaniu układu Sikorski-Majski polscy mężczyźni, starsi chłopcy, a także dziewczęta zaczęli przedostawać się do Buzułuku, aby wstąpić do Armii Andersa. Wśród nich był starszy brat mojego Ojca, Mieczysław. Wkrótce Ojciec z resztą swojej rodziny dołączył do exodusu polskiej ludności cywilnej na południe, do Krasnowodska. Tysiące polskich cywilów i żołnierzy zmarło podczas tej niebezpiecznej podróży z powodu chorób, takich jak tyfus, malaria i dyzenteria, jak również z głodu i ekstremalnych warunków pogodowych.
Jednak Ojciec znowu miał szczęście i przeżył przeprawę morską do Pahlevi w Iranie. Tam został najpierw zakwaterowany w jednym z setek namiotów, jak inni ocaleni Polacy, którym udało się wydostać z nieludzkiej ziemi. W miarę jak ludność cywilna odzyskiwała siły po ciężkich przeżyciach, dla dzieci otwierano polskie szkoły. Najpierw Ojciec przebywał w Isfahanie, gdzie wstąpił do harcerstwa i rozpoczął naukę w szkole junackiej. Polacy, w tym mój Ojciec, zawsze opowiadali o życzliwości i gościnności miejscowej ludności irańskiej. Z czasem władze zaczęły wywozić harcerzy do Iraku i Palestyny, gdzie Ojciec wznowił naukę w Junackiej Starszej Szkole Powszechnej. Spędził też trochę
czasu w Libanie, opisując później Bejrut jako piękne miasto.
Po zakończeniu wojny w 1945 roku polskie obozy na Bliskim Wschodzie stopniowo zamykano. W 1946 r. Ojciec razem z innymi kadetami został przeniesiony do Polskiego Gimnazjum Morskiego w Landywood, koło Walsall w Anglii, a skończył naukę w Lilford, Northamptonshire pod auspicjami Komitetu ds. Oświaty Polaków w Wielkiej Brytanii. W Anglii znalazł się także jego starszy brat, który został zdemobilizowany.
Kolejnym etapem w życiu mojego Ojca była przeprowadzka do Londynu. Życie zawodowe rozpoczął
jako rysownik, a na emeryturze został projektantem rurociągów, przeważnie w przemyśle naftowym.
W latach 60. XX w. pracował również w Kanadzie w firmie De Havilland. Pod koniec kariery pracował na zlecenie w przemyśle rurociągów naftowych w Szkocji, a także w różnych krajach, między innymi w Norwegii i we Włoszech. Zawsze był bardzo pracowity i był prawdziwym fachowcem w swoim zawodzie.
Po przeprowadzce do Londynu Ojciec poznał swoją przyszłą żonę, a moją mamę – Halinę Stanisławską.
Spotkał ją w dzieciństwie ten sam los, co jego. Wraz z rodziną w tragicznym dla Polaków dniu 10 lutego 1940 roku została deportowana na Syberię z Chorowa powiatu zdołbunowskiego na Wołyniu. Po wojnie została przesiedlona do Anglii, po spędzeniu sześciu lat w polskim obozie przesiedleńczym w Koji w Ugandzie. Moja Matka była bardzo stylową dziewczyną, jak na Polkę przystało. W 1952 r., mając zaledwie 18 lat, została wybrana Miss Południowego Londynu. W 1956 r. moi rodzice pobrali się w polskim kościele
w północnym Londynie przy Devonia Road, Islington. Młode małżeństwo regularnie uczestniczyło w polskich mszach i chodziło na polskie zabawy.
Mimo że byli dziećmi, gdy zostali deportowani, Ojciec i Matka kochali swój kraj urodzenia i opłakiwali utratę życia rodzinnego z czasów przedwojennych w Polsce. Mieli dwoje dzieci: mnie i mojego brata Marka, czworo wnuków, czwarty urodził się już po ich śmierci. Ojciec zmarł nagle we wrześniu 2002 roku. Był to dla nas wszystkich wielki szok, a moja Matka nigdy nie pogodziła się z jego utratą i zmarła dwa lata później.
Na emeryturze Ojciec jeździł co roku do Polski na miesiąc, odwiedzając swoją dalszą rodzinę. Był bardzo zainteresowany historią rodu Lewczyńskich. Razem ze swoim kuzynem, Jerzym Lewczyńskim, znanym polskim fotografem, odwiedzał archiwa, parafie i urzędy
miejskie, szukając dokumentów i informacji o swoich przodkach.
Mój Ojciec, urodzony w Repli, był w głębi serca prawdziwym wiejskim chłopcem. Gdyby wojna nie zmieniła biegu jego życia, z pewnością byłby leśniczym, bo to był jego ulubiony zawód. Kochał polską wieś i przyrodę. Nigdy nie był szczęśliwszy niż wtedy, gdy przebywał w gospodarstwie swojej siostry Honoraty pod Łęczycą lub u drugiej siostry Ali w Wilkasach na Mazurach.
Los tak chciał, że cztery jego siostry w dniu deportacji przebywały w innych częściach Polski, więc a dwaj starsi bracia zginęli podczas wojny. Kilka razy Ojciec odwiedził także swoją siostrę Henrykę, która w czasie wojny pozostała w Iranie. Poznała tam miejscowego Ormianina, wyszła za niego za mąż i dożyła sędziwego wieku 96 lat. Była prawdopodobnie jedną z ostatnich żyjących polskich dziewczyn, które
osiedliły się w Iranie. Podczas pobytu w Teheranie Ojciec i Matka odwiedzili polski cmentarz, gdzie
spoczęło wielu Polaków po ich ciężkiej podróży z Kresów. Kiedy Ojciec pracował w południowych Włoszech, razem z Matką także odwiedzali polskie cmentarze wojenne, między innymi cmentarz
pod Casamassima. Nigdy nie zapominali o polskich żołnierzach, którzy stracili życie w walce tak daleko
od polskiej ziemi.
W późniejszym okresie życia udało mu się kilkakrotnie odwiedzić Replę, w której się urodził i spędził część dzieciństwa. Nawiązał kontakty z ludźmi, którzy mieszkali tam przed wojną. Chociaż Ojciec został pochowany w Londynie, symbolicznie jest wspomniany na nagrobku swojej matki w Repli.
Nie można było spotkać bardziej patriotycznego Polaka niż mój Ojciec. Był on chlubą dla wszystkich innych Polaków, którzy zostali siłą zabrani ze swoich domów na Kresach i którzy musieli ułożyć sobie życie na nowo na obcej ziemi.
Ewa Lewczyńska