Pod koniec listopada 1812 r. wracające z Moskwy oddziały napoleońskiej Wielkiej znalazły się w krytycznym położeniu. Okrążone przez Rosjan napotkały na swej drodze niezamarzniętą Berezynę…
W drugiej połowie października „roku owego” – jak pisze Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” – nie doczekawszy się podjęcia przez cara Aleksandra I pertraktacji pokojowych, a także w obliczu innych, niesprzyjających okoliczności, Napoleon zdecydował się opuścić Moskwę i wrócić na zachód z ewentualnym zamiarem dokończenia kampanii w roku następnym.
Zmagając się z mrozem, szarpiącymi wycieńczone wojsko oddziałami przeciwnika i głodem (wracano ogołoconym uprzednio północnym traktem smoleńskim), minąwszy Smoleńsk i Orszę, Cesarz Francuzów zorientował się 22 listopada, że Rosjanie gen. Czciczagowa zablokowali mu drogę odwrotu na wysokości Borysowa. Było to o tyle istotne, że właśnie tutaj zamierzał przeprawić się przez Berezynę.
Sytuacja Wielkiej Armii wyglądała doprawdy dramatycznie. Gdyby chociaż wspomniany Cziczagow stanowił jedyne zagrożenie, wówczas Napoleon skierowałby się na północ lub południe i przekroczył rzekę w innym miejscu, a w najgorszym razie cofnął.
Było to jednak nierealne, albowiem od północy nacierał na niego generał Wittgenstein, natomiast od południa drogę blokowali Kozacy generała Płatowa. Odwrót – czyli ponowny marsz na wschód – również nie wchodził w grę, bowiem w ślad za Francuzami, nieco na południe, podążał głównodowodzący Michaił Kutuzow. Okrążony z czterech stron Napoleon znalazł się w matni. Tragiczne położenie nie odebrało mu jednak jasności rozumowania…
Do walki z Cziczagowem o odzyskanie Borysowa rzucił resztki II korpusu marszałka Oudinota wspomagane przez dywizję Jana Henryka Dąbrowskiego. Zdawał sobie jednak sprawę, że gdyby nawet udało się opanować miasteczko , to i tak odchodzący na zachód Rosjanie najprawdopodobniej będą mieli dość czasu, by spalić most, a tym samym – uniemożliwić przeprawę. Dlatego też równolegle opracował plan B.
Jego istota polegała na tym, by „wymacać” bród na północ od Borysowa – dostatecznie daleko, żeby wywieźć w pole Cziczagowa, a jednocześnie na tyle blisko, by nie spotkać nadciagającego Wittgensteina, którego pochód zamierzał zresztą, jak długo się da, spowalniać pozostałościami IX korpusu marszałka Victora…
Ciąg dalszy nastąpi.
Dominik Szczęsny-Kostanecki